Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Z perspektywy Paryża 0

Realizacja filmu w nastroju i narracji Nowej Fali – jednej z najważniejszych rewolucji w języku opowiadania i myśleniu o kinie, determinującej jego przyszłość to nieproste zadanie. Granica pomiędzy inspiracją, nawiązaniem, a wyzyskiem pewnej stylistyki bez wkładu własnego jest bardzo cienka. Połowicznie tak się dzieje w filmie Z perspektywy Paryża. Czerpie garściami z Francuskiej Nowej Fali, skutecznie przeszczepia jej przyzwyczajenia, ale niestety za mało ma własnego charakteru, by nie być po prostu produktem naśladowniczym, przebranym za kino intelektualne, impulsywne i ekspresyjne. Taka replika i rekonstrukcja z nastrojem.

Nasz główny bohater dostaje się do prestiżowej szkoły filmowej na samej Sorbonie. Jedzie z wielkimi oczekiwaniami wobec Paryża – miasta tylu obietnic, w którym krwiobiegu krąży sztuka. Etienne nonszalancko podchodzi do swojego obecnego związku, który próbuje nieudolnie utrzymywać na odległość. Za to o wiele bardziej angażuje się w niekończące się dysputy filozoficzne, artystyczne i krytyczne. Wraz z dwójką przyjaciół o zupełnie innych charakterach stymulują się nieustannie intelektualnie. Nie brakuje im nigdy cytatu w głowie z Pasoliniego lub odbicia piłeczki w tym rozgrzanym, umysłowym ping pongu słowami Pascala.

Wielkich nazwisk tutaj nie brakuje. Jest ich więcej, niż żywego ducha w naszych bohaterach i chęci ze strony twórcy rozbudowywania psychologicznie charakterów. A ciężko to pominąć i osiągnąć jakiś bliski kontakt z widzem takim kinem, które stawia na relacje. Tak, jak we Francuskiej Fali dialog był nośnikiem zdarzeń i naturalizm był wpisany w fabułę oraz pozornie „nic się niedzianie”, tak tutaj mamy jakiś klub miłośnika książki, gdzie z głowy bohaterowie wiele powiedzą, ale od siebie już nie. Jeżeli zdarzy im się to z pewnym manieryzmem. Fabuła też nie ma zawrotnej prędkości i nie dodaje za wiele od siebie.

Film oczywiście z ogromnym sentymentem i urokiem ogląda się wstecz za czasami żarliwych poszukiwań sensów, wiary bez naiwności w wielkie pole i siłę rewolucyjną sztuki. Jednak przedstawiciele tej treści są papierowi, nakreśleni tak niedbale i delikatnie, że wręcz przezroczyście. Dlatego też nie ma mowy o wywołaniu w nas rumieńców, czy przyspieszeniu akcji serca, kiedy coś się istotnego w ich życiu wydarza. Tak samo jest z procesem twórczym, który towarzyszy ich rozważaniom. Też jest rozmazany i niewyraźny. Teoretyzują nieustannie, jednak ich praktyka to kilka okruchów w całym filmie. *Nie ma w tym na szczęście pretensjonalności, ale jest nieznośna lekkość ich bytu.

To nie jest zbyt pewny siebie i swojej duchowości utwór Marzyciele, pełen kalkowania, ale też nie czujemy jak w przypadku Frances Ha, że znaleźliśmy zaginioną z zapachem przeszłości perełkę francuskiej Nowej Fali. Ten film przesadził z oszczędzaniem się i wydaje się być przez to bardzo cherlawy. Tak jak zagubieni i nienasyceni mogą być nasi bohaterowie, tak film jednak nie może podzielać tej dezorientacji w kreacji. Jest dosyć opustoszały emocjonalnie, a że ładnie podpatrzył inny świat i był bystrym uczniem myślącym, jak nasi bohaterowie oraz uważał na zajęciach, to nie wystarczy. Ma problem z tym, o czym opowiada jeden z przyjaciół Etienne’a bezwzględny w krytyce, po filmie kolegi z roku: W tym filmie nie ma Ciebie.

Z perspektywy Paryża to taka piękna widokówka z kilkoma mądrymi cytatami na odwrocie, ale nie napisanymi odręcznie. Nie ma tutaj żadnej osobistej i personalnej perspektywy. Pacynki mówią mądrze, ale wrażenia z filmu można tylko zanotować. Nie przeżyć, czy doświadczyć.

Ocena: 5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…