Wojujący fanatyk, czyli... szatański pomysł obrony kościoła przed nauką 7
Dan Brown w dziedzinie literatury sensacyjnej jest dzisiaj niewątpliwie pisarzem nr 1 na świecie. Z kilku (bodajże 5) powieści, które opublikował, dwie doczekały się adaptacji filmowych. Anioły i demony choć powstały wcześniej niż Kod da Vinci, na ekranach kin pojawiły się dopiero w 2009 roku. Brown – współczesny twórca thrillerów - zgrabnie łączy teorie spiskowe z erudycją oraz talentem do konstruowania skomplikowanych intryg i piętrzących się zagadek.
Umiejętne połączenie tych trzech elementów znalazło odzwierciedlenie w ekranizacji powieści. Nie będę po raz kolejny porównywać książki i filmu. Kilku recenzentów uczyniło to przede mną. Spróbuję, chociaż to niełatwe dla czytelnika, potraktować film jako dzieło odrębne. Jego bohaterem jest wykładowca na Harvardzie, historyk i badacz symboli - Robert Langdon, tropiący tajemne stowarzyszenia i sekrety, których ujawnienie może odmienić losy świata.
Akcja filmu rozgrywa się w pięknej rzymskiej scenerii, a zaprezentowane fakty historyczne i obyczajowe oraz mało znane szczegóły funkcjonowania Watykanu sprawiają, że ogląda się go z dużym zainteresowaniem. Sensacja goni sensację, zaskakujące zwroty akcji, rzymskie zabytki, wśród których trwa wciąż przegrywany wyścig z czasem i okrutną śmiercią, która nie oszczędza niewinnych i sprawiedliwych. Jak zakończy się ów dramatyczny wyścig po tajemnych kryptach i katakumbach, wyludnionych katedrach, tropem symboli iluminatów zakamuflowanych przed wiekami? Zagadka goni zagadkę, prowadząc do najbardziej nieoczekiwanego finału. Do końca trudno odgadnąć, kto jest tym złym, a gdy się tego dowiadujemy, chyba jest to... zaskakujące - na pewno dla tych, którzy nie znają książki! Podobnie jak lekko szokująca jest sama ekranizacja dla tych, którzy wcześniej przeczytali powieść Browna.
Zdjęcia zmontowane w sposób precyzyjny, choć czasami irytujący. Należy to przyjąć za zabieg celowy, albowiem oko kamery podąża za pospiesznym spojrzeniem profesora Langdona. Widzowi tym sposobem zaserwowana zostaje błyskawiczna wycieczka po przepięknym Rzymie. Niestety, ze względu na szybko zmieniającą się akcję, nie zdążymy nacieszyć oka pięknymi widokami, zachwycić się wspaniałą włoską architekturą, rzeźbą czy malarstwem. Z pewnością koneserzy sztuki odczują w tym miejscu wielki niedosyt, ale nie jest to przecież film o walorach renesansu włoskiego, a kino akcji!
Odtwórca głównej roli - Tom Hanks - może nie zachwyca swą kreacją, ale też nie jest aż tak kiepski jak napisano o nim w recenzjach. Po prostu przy takim scenariuszu wywiązał się ze swojego zadania nieźle. Profesor Langdon w jego wykonaniu jest postacią dosyć przekonującą. Pozostali aktorzy niczym się nie wyróżniają. Może bardziej niż ktokolwiek inny przykuwa uwagę filmowy kamerling, choć motywacja jego działania - trochę niejasna…
Z pewnością walorem filmu jest świetna ilustracja muzyczna Hansa Zimmera i doskonałe efekty specjalne. Szkoda tylko, że niewątpliwą inteligencję i pomysłowość Browna scenarzysta Akiva Goldsman wykorzystał, moim zdaniem, w stopniu niedostatecznym. Jeśli zaś film potraktujemy jako dzieło odrębne, nie odwołując się do pierwowzoru, można obejrzeć go z zainteresowaniem. Wspominałam już kiedyś, że z ekranizacją literatury rzecz ma się podobnie jak ze sztuką przekładu. Niestety, często bywa tak, że adaptacja filmowa albo jest piękna, albo jest wierna. Jedno i drugie zwykle nie idzie ze sobą w parze. Po prostu to prawie niemożliwe do zrealizowania. Udaje się to nielicznym. Tych możemy nazwać artystami. Widać ani reżyser, ani scenarzysta filmu do nich nie należą!
4+/10 – Chyba każdy się tutaj ze mną zgodzi – druga część serii o dokonaniach profesorka Langdona prezentuje wyższą klasę aniżeli "Kod". Mamy tutaj już jakąś konsekwencje wydarzeń, jest pewna logika, choć może to trochę wyolbrzymienie i co najważniejsze zmieniono fryzurę Hanksa z jakiś loków, z którymi biegał w "Kodzie" na coś mniej rażącego w oczy :) Jednakże mi to wszystko nie wystarczyło. Nie doszukałem się tutaj także nic szokującego ani skandalizującego, za co Watykan miałby dostawać wypieków na twarzy.
Ron Howard spadł trochę w moich oczach po tak zdumiewająco dobrym zeszłorocznym obrazie "Frost/Nixon". Także dobrze wspominam "Apollo 13" czy "Piękny umysł"… Może facet powinien zająć się tym działem, filmami opartymi na faktach, jakimiś biografiami.
No teraz tylko czekam na część trzecią. Mam nadzieję, że wgryzą się Rydzykowi do tyłka…