Wielki budżet, wielkie gwiazdy, wielki gniot. 1
Na wstępie zaznaczam, że nie czytałem powieści Browna, wiedziałem jedynie o czym jest ta książka. Nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań wobec filmu i nie wiedziałem, czego się spodziewać. Do czasu trailera, po którym spodziewałem się, że Kod da Vinci nie będzie dobrym filmem. I okazało się, że nie jest dobry. Jest fatalny.
Naprawdę nie rozumiem tych kontrowersji. Powieść i film mówią, że Chrystus miał dzieci z Marią Magdaleną, a ich potomkowie żyją do dziś. I co z tego? Literatura i kino mają to do siebie, że zazwyczaj opowiadają fikcyjne historie. Z tym że to, czy tezy przedstawione przez Browna potraktuje się jako całkowicie nieprawdziwe lub prawdopodobne, zależy tylko i wyłącznie od osobistych przekonań, no i tego, czy głęboko wierzy się w Boga, czy nie. Ale wróćmy do filmu.
Na pewno był w tym materiale potencjał na trzymający w napięciu, niezły film sensacyjny. Stało się jednak inaczej. Fabuła rozkręca się bez ładu i składu. Sytuację utrudnia jeszcze bardziej zły montaż i jeszcze gorsza reżyseria. Dramatyczna muzyka, morderca biegnie w kierunku domu, w którym są bohaterowie, zaraz tam będzie. Widzimy bohaterów, rozmawiają, znowu ujęcie biegnącego mordercy, bohaterowie rozmawiają i… rozmawiają, rozmawiają, rozmawiają, a mordercy nie ma. Świetne, nie ma co. A to tylko jeden z wielu przykładów. Na ekranie panuje mroczna atmosfera, tylko że trudno w ogóle się w to wczuć, skoro kolejne ujęcia i sceny zdają się być niczym innym jak desperackim poszukiwaniem sensu. Lepiej nie zadawać sobie pytań: „dlaczego?”, „jak?”, „po co?”, bo nie ma na nie odpowiedzi.
Bohaterowie uciekają, są ścigani przez zabójcę z Opus Dei, policję, przy okazji rozwiązują kolejne zagadki, a ja zastanawiam się, jak to możliwe, by fabuła w której tyle się dzieje, jest tyle tajemnic, została przedstawiona w tak bezpłciowy sposób. Kod da Vinci powinien być pokazywany ludziom cierpiącym na bezsenność. Sen gwarantowany. Brakuje temu wszystkiemu charakteru, stylu i emocji. Wielka tajemnica fabuły nie robi żadnego wrażenia, bo i jak, skoro ujawniona jest na końcu potwornie długiej i męczącej drogi, w równie zabawny co reszta filmu sposób.
Rozwiązywanie zagadek to męcząca popłuczyna po Pięknym umyśle, a pojawiające się wciąż, wciąż i wciąż niczemu nie służące retrospekcje opierają się na jednym i tym samym złym pomyśle – bohaterowie stoją/idą, a w tle pojawia się scena z przeszłości, ewentualnie miejsce w którym właśnie stoją „przenosi się w czasie”. Nie liczyłem, ile tych retrospekcji się pojawia, ale możliwe, że został pobity jakiś rekord.
Sytuacji niestety nie ratują aktorzy. Bardzo lubię Toma Hanksa. Jest świetnym aktorem, ale to, co pokazał tutaj, a raczej to, czego nie pokazał, woła o pomstę do nieba. Nawet aktor tej klasy był bezradny wobec swojej roli; biedny Tom głównie marszczy brwi i próbuje zachować powagę, recytując jedne z bardziej absurdalnych dialogów, jakie ostatnio słyszałem. Audrey Tautou również jest bardzo dobrą aktorką, ale co z tego, skoro tutaj jej rola polega na mamrotaniu ze śmiesznym akcentem, bieganiu i wyglądaniu jak najlepiej w każdej scenie (przez cały film, mimo wielu „dramatycznych” wydarzeń Sophie ma idealną fryzurę). Paul Bettany, zabójca-albinos, nadawałby się do kolejnej części Strasznego filmu – gra w groteskowy, śmieszny sposób. Reszta obsady też nic dobrego nie reprezentuje. Ian McKellen dobrze się bawi, ale efekty tego są raczej marne, Alfred Molina… nic, a Jean Reno może dołączyć do swojej kolekcji kolejny film, na planie którego po prostu się pokazał.
Nie winię aktorów. Nawet najlepsi pozostaną bezradni wobec najgorszego materiału. Trudno grać, kiedy nie ma postaci, w którą można się wcielić. Bo tak właśnie jest w Kodzie. Tutaj nie ma bohaterów, ludzi. Są tylko poruszające się, anonimowe sylwetki, które albo coś sobie opowiadają, albo wygłaszają wykłady z historii, albo wymieniają się absurdalnymi zdaniami. Jeśli te „dialogi” pochodzą wprost z powieści, to współczuję fanom Browna.
Kod da Vinci, tak głośny, oczekiwany przez wielu film okazał się zwykłym, wysokobudżetowym hollywoodzkim bublem. Znane nazwiska, kontrowersje i monstrualny budżet, którego oczywiście nie widać na ekranie, złożyły się na płaski, bezpłciowy gniot. Jak to możliwe, że coś takiego trafiło do kin? Oto prawdziwa tajemnica, którą skrywa filmowy Kod da Vinci.
Jestem bardzo zawiedziony, że Hanks zagrał w czymś takim. Dodam, że po przeczytaniu książki już wiedziałem, że film nie będzie dobry.