Aktywność

1985 (2018)

Kolejny gniot z modnego ostatnimi laty cyklu, który można określić wspólnym mianem „Rozterki wewnętrzne młodego pedała”. Głównym bohaterem jest młody pedał, który przeżywa rozterki wewnętrzne; trochę jakby spóźnione, bo jest zarażony AIDS, a akcja filmu rozgrywa się w okresie, kiedy beztroskie zapinanie odtylcowe, przestaje być beztroskie za sprawą tej śmiertelnej choroby. Radosne swawole mijają bezpowrotnie, za to realne staje się odstawienie sandała w najbliższym czasie, więc bohater przypomina sobie nagle o najbliższej rodzinie oraz dziewczynie z okresu przed spedaleniem, z którymi to osobami dotychczas nie chciał utrzymywać kontaktów. I w tym momencie go poznajemy. Przybywa z NY do rodzinnej miejscowości w okresie świątecznym. Snuje się, okłamuje rodziców i brata, spotyka z byłą dziewczyną i bez przerwy przeżywa rozterki wewnętrzne. Trochę pomaga mu ojciec, bo okazuje się, że wie o jego pedalstwie za sprawą niezapowiedzianej wizyty w miejscu zamieszkania syna, podczas której widział go w niedwuznacznej sytuacji z drugim facetem. W końcu nadchodzi moment wyjazdu (zaiste przepiękna to chwila, bo zwiastuje zarazem koniec seansu) – bohater żegna swojego ojca bezczelnymi kłamstwami z zapewnieniem rychłego renesansu moralnego oraz brata – niemniej bezczelnymi kłamstwami, z tym że nie osobiście, a za pośrednictwem pozostawionej kasety z nagraniem własnych przemyśleń na bazie rozterek wewnętrznych; za to z matką żegna się bez żadnych kłamliwych wynurzeń, wydając z siebie jedynie dramatyczny szloch, będący uzewnętrznieniem jego rozterek wewnętrznych. Twórcy kończą te swoje wypociny sceną pedalskich umizgów, która mogłaby uchodzić za happy end, gdyby nie świadomość, że skuteczne środki farmakologiczne hamujące rozwój AIDS pojawią się dwie dekady później, w związku z czym nasz bohater będzie zmuszony przenieść się do krainy wiecznych łowów w nieodległym terminie.
Film zainteresuje z pewnością, a nawet wzruszy stare cioty (debiutujące w latach 80-tych) i młodszych lewusów z mózgami spranymi pedalską propagandą – normalnym widzom proponuję sobie darować te męki.

Dziedzictwo Bourne'a (2012)

Seria z Damonem to rasowe kino akcji bez większych niedoróbek, świetnie zagrane i zrealizowane, w którym kolejne sceny zaskakują, a tempo wydarzeń wgniata w fotel. W porównaniu z tymi filmami „Dziedzictwo Bourna” wypada słabiutko, choć obraz zrealizowano poprawnie i z pewnością dostarcza pewnej dawki rozrywki. Za dużo tu bełkotu na temat wirusów, komórek, chromosomów itd. To oczywiście znany skądinąd rodzaj tandetnego wypełniacza, który ma na celu wywołanie efektu rozdziawionej gęby widza – ignoranta, przy braku pomysłu twórców na stymulowanie napięcia innymi zabiegami. Niestety mnie to bardzo razi (chyba wszystkich dojrzałych widzów). Jeżeli spotykam się z takimi tanimi chwytami w dziedzinie informatyki, w której orientuję się zdecydowanie powyżej przeciętnej, to od razu kończę seans. Tu jakoś wytrzymałem.

Furia (2014)

Do dziś nie mogę przeboleć zmarnowanych w tym filmie zasobów finansowych, aktorskich i potencjału tematu. Przez jakieś trzy czwarte seansu kinowego byłem przekonany, że w końcu doczekałem się rasowego filmu osadzonego w realiach II wojny światowej – kapitalny klimat, świetni aktorzy, mistrzowskie sceny potyczek.. Niestety w końcowych scenach twórcy zaserwowali siermiężnego, naiwnego knota – po prostu "Czterej pancerni i pies" z efektami specjalnymi. Kiedy elitarny batalion SS uzbrojony w ręczną broń przeciwpancerną nie mógł sobie poradzić z unieruchomionym Shermanem, to już z trudem powstrzymywałem głośny śmiech. Robiłem to ze względu na dwóch siedzących po sąsiedzku młodzieniaszków, którzy śledzili przebieg wydarzeń na ekranie z widoczną fascynacją – też zapłacili za bilet, więc mają prawo odbierać to po swojemu. Na moje nieszczęście mam za sobą czynną służbę wojskową i dość długi okres zainteresowania militariami oraz historią, więc całe początkowe wrażenie szlag trafił. Nie mogę zrozumieć, jak twórcy mogli do tego dopuścić. Chyba scenarzysta pracował solidnie, dopóki nie skończyła się wena twórcza, a potem zaczął chlać na umór, dopisując naprędce zakończenie, żeby zamknąć umowę.

Dziewczyna z portretu (2015)

Film przedstawia losy młodego mężczyzny o skłonnościach transseksualnych. Nie są one niczym złym – każdy ma jakieś skłonności. Problem w tym, że bohater zaczyna w pewnym momencie im ulegać, tracąc stopniowo nad tym kontrolę, co w końcu powoduje całkowitą degenerację osobowości. Młody, zdolny i odnoszący sukcesy artysta o ustabilizowanej sytuacji osobistej i zawodowej, zmienia się krok po kroku w pożałowania godną kreaturę, parodię istoty ludzkiej, która doprowadza się ostatecznie do fizycznego samounicestwienia, przy wydatnej pomocy poznanego lekarza – szarlatana.
Raczej nie było to intencją twórców, ale udało im się stworzyć film o charakterze wręcz edukacyjnym. W pewnym stopniu demaskuje on mechanizm dewiacji, a konkluzja jest oczywista – nikt nie rodzi się zboczeńcem, tylko jest to proces, do którego inicjacji niezbędna jest świadoma zgoda ze strony osoby o określonych predylekcjach. Z tego powodu może to być wielce pouczający materiał dla ludzi zagubionych, stojących u progu decyzji – powściągać popędy, czy też dać im zielone światło, do czego zachęcają gorąco współcześni pseudonaukowi kuglarze – manipulanci.

Sala samobójców. Hejter (2020)

Lewacki knot propagandowy, obliczony na ukierunkowanie ideologiczne nieświadomego widza, poprzez wywołanie lęku przed zjawiskami istniejącymi wyłącznie w chorej wyobraźni twórców.

Ida (2013)

Utwór wybitny, arcydzieło sztuki filmowej.
Film stanowi nawiązanie do klasycznej pozycji literatury pięknej. Tak, tak, wiem, że uważniejsi widzowie już dawno to odkryli – chodzi oczywiście o "Łyska z pokładu Idy", do którego bezpośrednio przecież odnosi się tytuł. Przytoczona postać literacka cechuje się subtelnym metaforyzmem, co również wykorzystali twórcy filmu, w którym mamy mnóstwo elementów paralelnych. Jest to zauważalne od razu w narracji – Łysek ciągnął wagony z węglem w kopalni, film również się ciągnie w nieskończoność w ponurej, ciemnej scenerii. To tłumaczy głęboko przemyślany zabieg twórców w postaci czarno – białej konwencji filmu. Dzielnemu zwierzęciu towarzyszyć musiał łoskot prymitywnych narzędzi górniczych i podobną w brzmieniu muzykę zaserwowano widzom w filmie. Twórcy odtworzyli w ten sposób idealnie klimat literackiego wzorca, w mistrzowski sposób wykorzystując wszakże właściwe X muzie instrumentarium.
Czy Łysek wiedział dokąd zmierza? Gdzie kres jego wysiłku? Oczywiście nie, zakrywano mu oczy i tracił wzrok. Główna bohaterka filmu również. Niby widzi, ale nie wie. Niby chce, ale nie wiadomo co. W końcu w finale wraca do punktu wyjścia, żeby dalej ciągnąć, choć nie wie po co i już nic nie widzi. Fenomenalna wprost wieloznaczność, subtelna symbolika, przeplatana błyskotliwymi aluzjami – mistrzostwo autorów dostrzegalne w każdym aspekcie.
W analogicznej sytuacji jest postawiony widz podczas seansu – z mozołem przebija się przez kolejne sceny, pot perli się na czole, a końca nie widać. Targany zwątpieniem mobilizuje wszystkie siły, bo przecież musi dotrwać do finału, wszak to wybitne dzieło, wyróżnione wieloma nagrodami, w tym również Oskarem. Stworzył je rodak, pokazując tym wszystkim zagranicznym miernotom, jakie znakomitości rodzi niepozorny kraj nad Wisłą. Wielokrotnie dostrzega i traci z oczu światełko w tunelu.. W końcu osiąga szczyt (aluzja zamierzona), dociera tam, gdzie bohaterka i jej literacki pierwowzór, czyli właściwie nie wiadomo gdzie, ale sukces jest oczywisty.
Dobrze, że "Ida" dostała Oskara, bo rozsławi – jak świat długi i szeroki – nasz wybitny naród, złożony niemal wyłącznie z jednostek nieprzeciętnie utalentowanych we wszystkich dziedzinach, który nieskrępowanie będzie wypełniał swą mesjańską misję wśród ludów tej ziemi. Ignorujmy głosy nędznych krytyków, My wiemy, że jesteśmy nadzieją ludzkości, światełkiem w tunelu intelektualnego zacofania i ten film to potwierdza. To jest Nasz film, na miarę Naszych możliwości i My nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa!!

Wielcy malutcy (2018)

Mętna historyjka o młodocianych zboczeńcach u progu "kariery". Poprawni światopoglądowo i ogólnie na wskroś "nowocześni" twórcy tego knota usiłują wmówić widzowi, że zwyrodnienia seksualne to rzecz normalna i powszechna. Zapewne temu celowi służy uruchomienie postaci starego pedała (ojciec głównego bohatera), który "odkrył" własne upodobania w wieku dojrzałym i niezwłocznie zostawił żonę z dziećmi, aby oddać się pasji zapinania odtylcowego osobnika tej samej płci. Pełni on rolę swoistego mentora, który niezrażony początkowymi niepowodzeniami, ze szlachetnym uporem w oczach, dąży do wyniesienia potomka na wyższy poziom świadomości, przejawiający się nie tylko pełną akceptacją zboczeń, ale wręcz uznania tego rodzaju zjawisk za pożądane na drodze rozwoju. Wytrwałość starego degenerata wieńczy sukces – nastolatek stwierdza, że nie wie, czy jest ciotą, ale obciąganie przez kolegę wydawało mu się czymś normalnym, na co mentor w końcowej instrukcji poleca obserwować na razie komu się ciągnie i nie próbować tego nazywać. I tutaj mamy punkt kulminacyjny – młody człowiek, posiadłszy tajemną wiedzę starego pedała, osiąga ów stan wyższego uświadomienia, graniczący z ekstazą, po czym pędzi niezwłocznie naprawiać własne błędy z okresu nieświadomości i wypaczeń oraz osiągać sukcesy. W tym momencie niebędący zwyrolem, normalny widz – w intencji twórców – powinien poczuć marność swoich prostackich doświadczeń erotycznych w okresu wczesnej młodości – prymitywnie romantycznych spotkań z osobami płci przeciwnej i jeszcze prymitywniejszych dążeń do trwałego związku pomiędzy mężczyzną i kobietą. W przypływie samokrytyki powinien też stać się oddanym orędownikiem lezb i pedałów, do którego to grona zalicza się zapewne większość "twórców" tego propagandowego gniota. Oczywiście seans niewątpliwie uraduje wszystkich zboków, natomiast normalnym widzom można polecić ten film jedynie na zasadzie studium przypadku.

Proszę czekać…