G-L jest tak "francuski", że mu tylko bagietki pod pachą brakuje. A jego nachalna narracja z offu nie pozwala cieszyć się imaksowym dobrem.
Zalążek filmu niby jest. Ale ogląda się to źle. Kto co i po co robi pozostaje zagadką: narracja leży i kwiczy,
Wciąż nam mówią, że stare jest lepsze, potem nawet pokazują – i okazuje się to prawdą. Do bólu uwiązany oryginału.
Największa zaleta: za krótkie, by zaczęło męczyć. Ładny destylat lat 80., ale nie rozumiem euforii: nic nowego względem – dajmy na to – takiej Tromy.
A ja myślałem, że Dwayne będzie własnoręcznie powstrzymywał to trzęsienie. On tymczasem odwala prywatę i ratuje tylko swoją rodzinę.
Raczej alegoria dojrzewania niż dystopia (wizja społeczeństwa – absurdalna!). Nie boli, ale potwornie nudne. A sceny akcji to takie obciachowe "pif paf".
Trzeci raz to samo – te same wady i zalety. Na plus: efekty, Chappie, Die Antwoord. Irytuje zbycie machnięciem ręki mega-tematów (kopiowanie świadomości itp).
O disco polo ale bez zainteresowania tematem. Polski zgrzebny postmodernizm à la lata 90. i co gorsza: nieśmieszna komedia. Ale Kot i Głowacki jak zwykle ok.
Świetna debiutantka Psotta, świetna reżyseria psów. Parę mocnych, wizyjnych scen (otwarcie). Ale sama alegoria: grubymi nićmi szyta i niezbyt przekonująca.
Za grę w wojnę (pokonanie bossów: Rzeźnika i Mustafy) płaci się odgłosami wybuchów w głowie. Przede wszystkim nudne. I mało snajpera w tym snajperze.
Proszę czekać…