Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

NETIA OFF CAMERA: Inflame 0

Ceylan Özgün Özçelik manifestuje, wzywa do protestu. Nie sięga jednak po megafon i odpaloną racę, tylko po artystyczny język kina. Metaforyczna, oniryczna wizja uwięzienia w świecie medialnego fałszu oraz społecznej znieczulicy, choć początkowo niejasna, finalnie okazuje się najdoskonalszym komunikatem bieżącego roku o treści „źle się dzieje w naszym świecie”. Montaż atrakcji, point of view – reżyser i scenarzysta sięga po szereg chwytów stosowanych w kinie od lat ’20, by unaocznić to, co ukryte – zarówno w warstwie merytorycznej, jak i niediegetycznym świecie metafizycznym.

Inflame to artystyczny manifest w najczystszej postaci. Zaczyna się niewinnie – manipulacja w telewizji, dziennikarze ukrywają prawdę, odpowiednio ingerują w prezentację przemów polityków i działaczy. Widz szybko wrzucony zostaje jednak w paraboliczną metaforę iluzji i zniewolenia. 3 lipca 1993 roku religijni fanatycy podpalili hotel w tureckim mieście Sivas, wypełniony intelektualistami, którzy przyjechali do miasta na festiwal kultury. Masakra szybko wyciszona zostaje przez krajowe media, a w 2012 roku sprawę umorzono. Ceylan Özgün Özçelik tworzy pomost między współczesną sytuacją na globalnej arenie politycznej i społecznej, sięgając po drastyczne przykłady z przeszłości. W tytułowym płomieniu trwa główna bohaterka produkcji, ale i każdy z nas.

Prezentując masakrę oraz dziennikarskie piekło, reżyser nie popada jednak w tautologię – z elegancką formą współgra treść, nieco niezrozumiała dla europejskiej publiczności (na szczęście plansza przed napisami końcowymi wyjaśnia zaprezentowaną historię). Fabuła Inflame zostaje pocięta i poszatkowana niczym wiadomości, którymi raczą nas media. Równie niejasne stają się pewne sekwencje filmu – nie wiadomo, które elementy nakładają się na świat przedstawiony, a które są jedynie onirycznym urojeniem w głowie bohaterki. Twórca świadomie manipuluje odbiorcą, podkreślając jak łatwo w XXI wieku omamić ludzką percepcję. Widz codziennych wiadomości, karmiony postprawdą medialnych haseł i nagłówków, gubi się w socjologiczno-psychologicznej plątaninie – na szczęście twórca w porę podaje mu rękę i pokazuje historyczną prawdę.

Metaforą naszpikowana zostaje właściwie każda scena filmu. Istotnym elementem Inflame jest włączony telewizor, emitujący subiektywne dzienniki i wiadomości. W zamkniętych przestrzeniach, w których dusi się główna bohaterka produkcji, nie sposób nie znaleźć odniesień do Kafki. Natomiast Sergei M. Eisenstein nie obraziłby się za umiejętne wykorzystanie w filmie chwytów operatorskich i montażowych, które wprowadził do kina blisko sto lat temu.

Inflame łączy w sobie obłęd Lyncha oraz najdoskonalsze zabiegi stosowane w sowieckiej szkole montażu. Manipuluje, ostatecznie odkrywając prawdę ukazanego zjawiska. I choć ścieżka dźwiękowa rodem z kina grozy trywializuje nieco rangę ukazanych zdarzeń, wezwanie do przebudzenia w filmie Ceylan Özgün Özçelik działa zarówno w warstwie wizualnej, jak i merytorycznej. Turcja lat 90 staje się tu synekdochą współczesnej sytuacji międzynarodowej, trwożącą i dojmującą.

Moja ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…