Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: The Circle. Krąg 1

Rozwój technologii to dla ludzkości szansa, czy zagrożenie? Czy ponowoczesność dąży do regresu kontaktów międzyludzkich i wylogowania się z prawdziwego życia z poważnymi konsekwencjami? O tym dywaguje trochę naiwnie i nieadekwatnie dramatycznie do fabuły, film The Circle. Krąg. Nie wygłasza tezy – bądźmy wszyscy offline, bo inaczej zginiemy, a ponowoczesność to źródło cierpień tylko – wykorzystajmy technologię do dobrych celów. Jest jednak za letnio i bez zadrapań, a problem cyfryzacji globalnej, zamieniającej działania człowieka w algorytmy, opowiedziany zostaje szczegółowo, ale bez duszy.

Nasza bohaterka Mae Holland pracuje w jednej z miliona firm call center, gdzie dorobi się więcej i szybciej wrzodów oraz nerwicy, niż pieniędzy, czy satysfakcji z wykonanej pracy. Pewnego dnia dostaje telefon od przyjaciółki, która pracuje w firmie informatycznej, miejsce marzeń – The Circle – umawia ją na spotkanie rekrutacyjne. Mae jest oczywiście podekscytowana, pełna niezainwestowanych ambicji i chęci wyrwania się ze zwykłego życia. Kiedy zostaje zatrudniona, czuje że to nie tylko umowa, a swoisty golden ticket. Jednak, jak się okaże, bliżej tutaj do podpisania paktu z diabłem. A tym jest Bailey, doskonały mówca, natchniony, hipnotyzujący, zawsze z kubkiem w ręku, nigdy w garniturze, stwarzający ułudę Kręgu jako ciepłego miejsca pracy z misją. Potrafi wmówić wszystkim, że kamera w każdym miejscu to nieodebranie prywatności, a zwiększenie bezpieczeństwa obywateli i prawdziwa demokracja. Jest kołczem, przewodnikiem duchowym, zaprzyjaźnionym z socjotechnikami. Tak naprawdę traktuje człowieka, jak mówił Michel Foucalt jako niedawny wynalazek. Diabeł nie ma rogów, a przyjazną minę, żart na każdą okazję i wielką korporację – mimo że ta nazwa ani razu nie pada.

Mae uzyskuje doskonałe wyniki w pracy, zdobywa coraz większy szacunek i kiedy ona pnie się po kolejnych szczeblach kariery, wierząc w ideowość firmy, jej przyjaciółka Annie nie ma już siły na nałożenie wyprasowanej marynarki, a speed coraz słabiej działa. Pojawia się jeszcze w tej układance charakterów, kiedyś odpowiedzialny za wielki projekt, Ty. Oczywiście, stoi on za rogiem wycofany i musi się w filmie pojawić w konkretnym celu. Ma odczarować Mae to miejsce, zdmuchnąć złoty pył ze szklanych ścian i udowodnić jej, że słowa wypowiadane przez firmę nie realizują się w rzeczywistości. Tłumaczy jej, że to po prostu biznes, właściciele nie wyciągają rąk w stronę ludzi, a oplatają ich mackami. Jej ambicja i idea zostały wykorzystane.

Film pokazuje bez histerii zło jakie zionie z korporacji, współczesną manipulację człowiekiem oraz, jak pod płaszczykiem pięknych idei, można zrobić z życia człowieka reality show. Nie ma tutaj jednak, mimo konwencjonalności, samych ogranych konstrukcji. Brak przerysowanego zacierania rąk tych złych i rządzących, ich złowieszczego śmiechu. Jednak o panowanie nad światem im chodzi, a nie o troskę nad nim. W dosyć oczywisty sposób nasza bohaterka się dowiaduje, że to jedna, wielka szopka, a widz jedynie może się zastanowić dlaczego dopiero teraz, skoro jest od początku wykreowana na inteligentną dziewczynę. Od początku wiadomo, że Krąg jest interesem i korzyścią dla właścicieli, a nie dla ludzkości.

Jest jednak pewna energia w tym filmie i zwinność, dotyczy ona wystąpień przywódcy. Doskonale zbudowana postać szefa, grana przez Toma Hanksa, który nie zdradza zza kadru swoich niecnych zamiarów i do końca jest jednym, wielkim iluzjonistą, sprawia, że chwilami jesteśmy tymi siedzącymi naprzeciwko jego wystąpień. Na moment dajemy się nabrać, jednak fabularne skróty szybko demaskują sytuację. Za szybko, za prosto.

The Circle. Krąg to film zrealizowany porządnie i solennie, nie mówiący jednak nic czego byśmy nie wiedzieli – progres może być jednak regresem. Jest konwencjonalny i pruderyjny w prowadzeniu się, soft dramatyczny. Nie ma temperatury ani wyobraźni Truman show. Nie określa swojego stanowiska wobec problemu, że coraz częściej widzimy emotikony, niż nawzajem nasze miny. Reżyser nie przetacza nam większych emocji, jakby sam nie obawiał się w żaden sposób, że ktoś będzie nas obserwował 24 godziny na dobę. Opowiada o wielkim problemie i pułapce, jednak nie zaciskając nam pętli na szyi ani razu.

To taka próba refleksji o theatrum mundi i świecie, który chce wiedzieć wszystko. Film skupia się jednak na bohaterstwie głównej postaci (i niewiarygodnej sytuacji jej buntu bez konsekwencji w świecie takich bewzględnych hegemonów, która dyskredytuje wiarygodność filmu), jest zdystansowany, nie wzbudzający większych emocji i drętwy.

Ocena: 5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…