Chaos na ekranie i nie do końca wykorzystany potencjał 5
Wyobraźcie sobie, że ktoś wpada na pomysł, aby wszystkie magiczne stworzenia, znane chociażby z "Władcy Pierścieni", umieścić w policyjnej historii, która na myśl przywodzi takie tytuły, jak Bogowie ulicy czy Dzień próby. Ba, wyobraźcie sobie, że ktoś postanawia zatrudnić do zrealizowania tego pomysłu człowieka, który maczał palce w stworzeniu wyżej wspomnianych tytułów. Jeśli wydaje Wam się, że prędzej krasnolud zapuka do Waszych drzwi, to musicie zmienić nieco tok myślenia. Przed Wami Bright, najnowszy blockbuster od Netfliksa.
Akcja filmu rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie ludzie żyją wspólnie z okrami, elfami oraz wróżkami. Głównymi bohaterami są policjanci, którzy zostają wplątani w intrygę mogącej decydować o losach całego świata. W ich ręce wpada magiczna różdżka, którą chcą zdobyć w zasadzie wszyscy. Co bym radził potencjalnemu widzowi przed seansem Bright? Aby upewnił się, czy aby na pewno jest fanem kina fantasy i będzie gotowy zaakceptować tak przedstawiony świat. Zdecydowanie polecam Wam odpalić najpierw zwiastun produkcji, aby zobaczyć "z czym to się je".
Pomysł wyjściowy na stworzenie filmu policyjnego osadzonego w świecie pełnym magii, w którym żyją stworzenia pasujące bardziej do Śródziemia czy powieści o przygodach Harry’ego Pottera, był w moim odczuciu absolutnie fantastyczny i oryginalny. Wszak to alternatywna rzeczywistość, którą raczej ciężko sobie wyobrazić. Niestety Davidowi Ayerowi nie do końca udała się sztuka przeniesienia tego na ekran. Mając w kieszeni tyle możliwość (jest to świat, w którym żyją nawet… smoki, co sugeruje jedno z ujęć miasta) zaprezentował on świat aż zbyt realistycznie, zbyt upodobnił go do naszego – wieżowce, biedne dzielnice, samochody. Widz od razu dostrzeże też kontrasty i podziały – dosłownie – rasowe. Biedne i popełniające przestępstwa społeczeństwo orków czy elfowie jeżdżący luksusowym autami, to tylko niektóre z przykładów.
Najmocniejszym punktem filmu jest zdecydowanie duet policjantów, w których wcielają się Will Smith i Joel Edgerton. O ile ten pierwszy gra na jedno kopyto i ciężko w znaczący sposób polubić jego postać, tak Edgertonowi udaje się stworzyć przekonywującego bohatera i co najważniejsze – nie tonie pod kilogramami charakteryzacji. Odrzucony przez swoją rasę ork, próbuje znaleźć miejsce na ziemi i postępować moralnie. To w dużej mierze on i jego historia ciągnie ten wózek do przodu.
Bright posiada w sobie potencjał, aby zapoczątkować uniwersum – przypomnijmy, że Netflix zamówił już realizację sequela. Potrzeba w nim jednak jeszcze więcej szaleństwa i przede wszystkim lepiej napisanego scenariusza, który nie będzie, aż tak wielkim chaosem. Po co oglądać film, który w kilku zdaniach zostaje nam streszczony przez Willa Smitha w ostatnich pięciu minutach? Ja jednak daję Netfliksowi kredyt zaufania i wierzę, że kolejne filmy osadzone w tym świecie będą miały do zaoferowania zdecydowanie więcej.
Po wszechobecnym narzekaniu na zmarnowany potencjał spodziewałem się czegoś gorszego, a dostałem całkiem strawne kino rozrywkowe. Historia jest całkiem niezła i nie nudzi. Mogłaby być napisana lepiej? Mogłaby, ale wszystkim, którzy jak jeden mąż narzekają na jej chaotyczność, zazdroszczę, że naprawdę chaotycznych filmów najwyraźniej nie widzieli. Przedstawiona wizja świata jest całkiem interesująca, a na ekranie non stop coś się dzieje. Dwie godziny minęły mi dość szybko. To nie film, o którym pisze się w samych superlatywach, ale wątpię, by taki miał być z założenia. Choć traktuje o nierównościach rasowych, nie miałem wrażenia, by miał nieść ze sobą jakieś przesłanie. Kino popcornowe, tyle i aż tyle. Nie nastawiając się na nie wiadomo co, można miło spędzić czas.