Rozrywka z rozgrywki ze strachem. To: Rodział 2 to jest prawie to, ale wydanie drugie... przeprawione. 7
To: Rozdział 2 to jest to… prawie. Mix popkulutorowych przełamań klisz konwencjonalnych horrorów i ciągłość tej samej refleksji nad indywidualną definicją i personifikacją strachu. Frajerzy znowu się spotykają i nie jest frajersko. Jednak czasami nadmiar możliwości technicznych i wyobraźnia w budowaniu wymyślnych i ozdobnych obrazów odbiera przestrzeń kreacji dla widza, co było jednym z głównych magnesów pierwszej części. Jest sentymentalnie, z fantazją, film cały czas jest rozgrzany do czerwoności, jak charakterystyczny balonik, a powietrze z niego nie uchodzi przez całym film. Nie jest to jednak już taki mieszaniec gatunkowy, tylko rasowa rozrywka z rozgrywki z Pennywisem.
Kreatura przyjmująca kształt strachu napotkanej postaci powróciła po 27 latach. Ze starej grupy samozwańczych (nie tylko przez samych siebie) frajerów w mieście pozostał tylko Mike. Od lat zbiera informacje, sprawa dla niego się nie przedawniła, nie odciął się od wspomnień. Reszta je wyparła, potraktowała jako dziecięcą fantazję. Odwiedzamy każdego z nich po latach, co daje niesamowitą frajdę dla widza – na ile przewdzieliśmy, gdzie charaktery każdego z nich zaprowadzą, w jaką stronę ścieżki zawodowej, decyzji życiowych. Richie tak, jak żartował i wszystko traktował, leczył, odsuwał dystansem w dzieciństwie, tak też używa tej bronii, błyskotliwej głowy i niezamykającej się buzi w dorosłym życiu jako komik, stand-uper. Eddie dalej jest zlęknionym chłopakiem, ale bardzo stabilnym i poukładanym w życiu osobistym. Podobnie Stanley. Bill jest scenarzystą, więc nikt go z obsady nie kojarzy, dodaje smaczku autotematycznego do opowiadania filmowego. Beverly nie do końca odseparowała się od wszystkiego, czego doświadczyła w młodości. Potrafi ujrzeć śmierć każdego z bohaterów. Natomiast Ben obecnie z pewnością nie musi już walczyć z prześladującymi go i wytykającymi palcami ludźmi. Fizycznie zmienił się całkowicie i psychicznie też wydaje się, że odciął od roli ofiary w jakiej zamknęli go szczelnie w dzieciństwie rówieśnicy. Ten kalejdoskop spotkań zdeterminowany jest telefonem od Mike’a, który odbiera każdy z bohaterów. Nikt nie jest obojętny, jedni reagują mocniej, drudzy mniej, jednak wracają do miasteczka. Coś, co z początku wygląda, jak niewinne spotkanie po latach przecież nie będzie tylko uroczą wymianą wspomnień przy alkoholu, a jednak obudzi się w nich lęk, tak jak „obudził” się morderczy clown zbudowany z ludzkich przerażeń.
Struktura opowiadania nie jest specjalnie sprytna i przebiegła. Od indywidualnych konfrontacji do zbiorowej. To samo dostaliśmy w cześci pierwszej, tylko bez takich fajerwerków. Na początku część z bohaterów zapiera się nogami i rękami przed walką z potworem, bo przecież nie są już bandą dzieciaków i teraz nikt ich już nie nabierze. Jednak strach jest zespawany z każdym, niezależnie od wieku. Interesująco reżyser to odrysowuje oraz werbuje frajerów w klimacie kina superbohaterskiego, kiedy nagle wyskakują ze swoich strojów życia codziennego i wskakują w kostiumy do ratowania świata. Tutaj przyjeżdżają zdezorientowani, piją, przeklinają, nie wierzą. To akurat bardzo pyskato i dziarsko przełamuje konwencje i przyzwyczajenia. W pewnym momencie jednak rozrzedzanie pewnych sytuacji humorem zaczyna sprzeczać się z intencjami uwiarygodnienia iluzji, wciągnięcia nas skutecznie w cudzą percepcje, żonglowania wyobrażonym, a rzeczywistym.
Humor dodaje nitro oryginalności i zuchwałości opowiadaniu, ale zuboża grozę, naszą dezorientację, manewrowanie spokojem widza. Zapętlenie dowcipu jako jednej z wiodących tutaj metod prowadzenia historii pozwala nam zachować dystans wobec świata przedstawionego. Zmiękcza on zderzenie z przerażającymi obrazami, oswaja je, a to szkodzi sile rażenia filmu. Czujemy się bezpiecznie podczas seansu i nie zapominamy ani przez chwilę, że to wszystko jest umowne.
Temat zła przyjmującego nieprzewidywalną formę i strachu jako osobistego portretu jest znowu tutaj referowany, jednak o wiele większy nacisk stawia się na formę i jej rozmach. Jedne historie indywidualne są bardziej złożone, niektóre płytsze i grają tylko na sentymencie, który jest tutaj w ogóle bardzo silnym narzędziem budowy filmu. Bill przepracowuje traumę sprzed lat odpowiedzialności za początek tego wszystkiego, ale co wprowadza nas na chwilę w gęstsze psychologiczne miejsca i zawijasy, śmierci swojego brata. Symboliczna próba rozrachunku z tym wypada naprawdę świetnie. Natomiast niestety większość odtworzenia przeszłości i przypomnienia, że strach nie tylko ma wielkie oczy, a też wiele sił, u innych bohaterów jest naszpikowana efekciarstwem i dynamicznymi scenami. Robią one wrażenie, ale poruszają się bardzo po powierzchni.
Nadmiar zabawy fenomenem historii To częściowo odwraca się przeciwko twórcom, bo rozleniwia w poszukiwaniu innych wymiarów refleksyjnych i mniej czytelnych. Nie idzie dalej w prowadzeniu studium o mierzeniu się z lękami, o sile wspomnienia i naturalnej, ludzkiej reakcji mózgu zapomnienia o tych negatywnych momentach. Brakuje balansu i równowagi między budowaniem w filmie strachu, a próbą go oswojenia. Lęk jest dalej głównym bohaterem tej historii, jednak To: Rozdział 2 będzie przede wszystkim pokazem efektów specjalnych i naturalnie wykorzystujących naszą zażyłość z bohaterami wycieczek z przeszłości do teraźniejszości. W pierwszej części pokazane nam cudze lęki rozbudzały i grzebały również w naszych. W drugiej już tylko oglądamy cudze. Jest intensywnie, bez zwalniania prędkości i z nieckliwym wyświęcaniem relacji międzyludzkich jako koła ratunkowego w każdej sytuacji. Jednak To: Rozdział 2, to wydanie drugie… przeprawione.
Za dużo retrospekcji, za mało wydarzeń z teraźniejszości. Ogólnie mam wrażenie, że mało tu właściwej fabuły. Finał za bardzo podobny do tego z poprzedniej części. W sumie dość mocno się zawiodłem.