Aktywność

Skarb narodów: Księga tajemnic (2007)

Ykhm… pouczające. – litości…. jeśli okaże się niedługo, ze grot szabli zygmunta III wazy wskazuje miejsce ukrycia bursztynowej komnaty… przysięgam, zwracam honor ;]

Projekt: Monster (2008)

hehe no nie mogę, tutaj też? …pozdrawiam kreatywnych i przyznaje, że coraz was więcej w tym sieci;]

Beowulf (2007)

mogę spoilerować…

potwór morski… hmm… to była postać z retrospekcji Beowulfa, a chyba nie trudno sobie wyobrazić, ze tamten legendarny świat był cały naszpikowany potworami… ot na przykład wężami morskimi.

a propos klątwy… Grendel był synem Króla Hrothgara, co gwarantowało im względny spokój (dlatego na przykład Grendel zabił wszystkich oprócz nagiego władcy). Beowulf powtórzył niestety błąd Hrothgara, i również zakłochał się w wiedźmie. Wygląd demona to sprawa względna… nie wiemy jaka była człowiecza forma Grendela, bo przecież nie możemy zapomnieć, że Garmund był też smokiem, a "dobrze" chyba nie wyglądał?:)

> Lukasz N o 2007-12-11 09:11:18 napisał:
>
> może nie nadążyłem, ale weźmy przykład morskiego potwora, co to było?
> Dlaczego tak się zachował? Dlaczego wiedźma sama nie wybiła dworu, skoro
> pokazała raz, że potrafi? Że niby to ma być klątwa? Dlaczego Grendel był
> okropny, a syn Beowulfa wyglądał dobrze;) ?

1408 (2007)

a lśnienie? misery? skazani na shawshank czy chociaż zielona mila? to tez Ci się nie podobało? to wszytsko kinga…

Beowulf (2007)

> Lukasz N o 2007-11-30 01:16:21 napisał:
>
> Niewyjaśnione sprawy w filmie wkurzają.

Co nie było jasne wg Ciebie? Historia na tyle wyrazista i prosta, że trudno nie nadążać… hę?

Beowulf (2007)

Beowulf – projekcja cyfrowa w technologii 3D – jedynie warta filmu! – Czy nie mylę się, sądząc, że większość z Was była na zwykłej, dwuwymiarowej wersji? Jeśli tak, to trochę rozumiem Wasze rozczarowanie, zważywszy, że straciliście 70% całej frajdy. ;) Tak właśnie, frajdy i to na bardzo rewolucyjnym poziomie. Trudno pewnie szukać olśniewającej głębi w ekranizacji przygód nordyckiego herosa (choć Zemeckis nieco prztykał moralizatorsko), to jednak pewność warsztatu komputerowego, wykreowała (czy tam wyrenderowała raczej) przepięknie wyrazisty estetycznie obrazek, niezależnie od tego, ze próżno tam szukać sielskich pejzaży. Odpowiedni odbiór tego wszystkiego – i mówię absolutnie szczerze, broniąc się przed cyniczną agitką na rzecz Multikina – pozwala jedynie projekcja cyfrowa w technologii 3D z goglami itd, o ile wiem bardzo kosztowna, a więc i rzadko spotykana. Dobra projekcja daje absolutnie żyletkową jakość, która sprawia, że momentami skupić się można bardziej na animacji poszczególnych włosów na głowie, albo kropelek krwi, a tego naprawdę jest dużo… Trójwymiarowe gogle z kolei, pozwalają myślę zrozumieć niekiedy błyskotliwe w zamyśle ustawienia ujęć, które trochę się tak bawią z naszymi oczami… no bo chyba nie trudno zauważyć grę inscenizacyjną, kiedy to sprytnie ukrywane są intymne części nagiego Beowulfa, a to świadczy już nie tylko o inteligencji reżysera, ale i chyba przede wszystkim o jego zdrowym dystansie i lekkim przymrużeniu oka na tą całą historyjkę.
Film więc chyba trudno oceniać w kategoriach czysto filmowych, bo to pewien pierwszy krok w nowej – nie mówię lepszej – jakości kina. Coś pomiędzy filmem animowanym a rzeczywistym obrazem, ale nie skłaniającym się ani w jedną, ani w druga stronę. Na radykalną krytykę, wydaje mi się nikt nie ma zasadnego prawa zważywszy, że to technologia zgoła pionierska i (pomijając dużo słabsze technicznie Final Fantasy i parę gorszych) nie ma w kinematografii żadnego punktu odniesienia. Osobiście, jestem wielkim zwolennikiem tego obrazu, choć moje zainteresowania kinowe są niepomiernie dalekie od tego gatunku filmów. Jakkolwiek, nie skupiałbym się tu jedynie na jakości odwzorowań sylwetek czy ruchu, a wszelkie zarzuty dot. realizmu schowałbym do kieszeni, bo przecież nie o to chodzi, żeby niebezpiecznie zbliżyć animację do tradycyjnego filmu, czy nie? Beowulfa radziłbym traktować nieco jak takie demo nowych możliwości kina, choć demo na pewno żarliwe i konsekwentne, a oglądając absolutnie nowatorskie ustawienia kamery, na pewno jako twór z ogromnym potencjałem na przyszłość.

1408 (2007)

1408 – kolejna nieudana adaptacja… – Ilekroć pojawiają się nowe ekranizacje Kinga (a było ich oo…), zawsze boję się dwóch skrajnych odzewów – ostrej nagonki pod zarzutem banału oraz bezrefleksyjnego zachwytu. Jeśli ktoś nie zna jego twórczości, taka reakcja zdaje się być w pełni uzasadniona. Bo niestety taki jest trochę King. Znam wiele jego książek, nom duże słowo… wiele opowiadań i nie ukrywam, że niektóre pomysły, a raczej zabiegi scenariuszowe potrafią nieźle zaskoczyć. Niestety nic po za tym. Pod płaszczykiem błyskotliwego zwykle zakończenia, rzadziej początku, kryje się brutalna chęć naiwnego moralizatorstwa, podparta zwykle naciąganymi metaforami i odniesieniami biblijno-psychoanalitycznymi. Dlatego sama wartość literacka jego książek, jak sądzę jest mocno na wyrost. Owszem są one przyjemne, lekkie, z pazurem, ale raczej jak zabawka, szybko się nudzą. W „1408”, które w oryginale jest króciutkim opowiadankiem, autor nie ucieka za bardzo od swojego stylu (co raczej jest zrozumiałe), w odróżnieniu od reżysera, który chyba zapałał odkrywczą miłością do „kingszczyzny”, choć szkoda, że zatrzymał się dopiero na napisach końcowych. Nie ukrywajmy, naprawdę bardzo ciężko zrobić coś spójnego, z czegoś co dalekie jest od konsekwencji i gruntownego kontekstu. Film tylko pomnaża mankamenty samego opowiadania, a pseudo klaustrofobiczne sceny, na siłę budują zrujnowaną (chyba przesadnie bez powodu) psychikę bohatera. Jak dla mnie Hafstorm od razu załapał się na haczyk z banalną metaforą Sądu Ostatecznego, wplatając w to (autorskie) ckliwe sceny z życia rodzinnego bohatera. Rzuca się w oczy już nie sam chaos, ale raczej brak kontroli nad nim. Ma się wrażenie, że każda scena jest jakby niedokończonym cytatem z całego arsenału mroczno-psychologicznych scen z (znanych mniej lub bardziej) kinowych thrillerów. Wychodzi to mu niezwykle żałośnie, bo ani z niego Kubrick ani tym bardziej Polański, a wszystkie jego upiększenia formalne, łącznie z czyśćcowymi zjawami; lichymi retrospekcjami; czy też niepowiązanymi w żaden sposób szokowymi scenami (morderca z nożem; poharatany bohater w samochodzie Olina itp.) zakrawają o chwyty rodem z filmów klasy B, jeśli nie niżej. Film, ani straszny, ani głęboki. Myślę, że nawet sam Kubrick spojrzał by na to z lekkim niesmakiem, choć może jednak się mylę… Boogeymana nic nie przebije. ;)

Proszę czekać…