z taką różnicą, że jak czyta się to wypocone jedno zdanie to krytyka nie jest tu analizą i oceną, u Ciebie to co najwyżej ignorancja i niewiedza. tyle w tym dennym temacie.
> Drako00 o 2010-10-21 23:21 napisał:
> … porażka, porażka i jeszcze raz porażka. Oglądanie tego "czegoś" to prawdziwa
> męczarnia. I takie coś do kin wypuścili – żal.
porażką to na razie jest Twoja wypowiedź.
hehe. ciekawe to. już chyba bardziej w kategorii happeningu artystycznego to się kwalifikuje. brawo i szacuneczek dla Phoenixa. :)
podobne skojarzenia jak koledzy wyżej. nie wykorzystany zupełnie potencjał 3D. niektóre sceny faktycznie niedopracowane. zresztą większość efektów i oprawy graficznej, mam wrażenie zbyt umowna i uproszczona. Jovovich niestety już nie taka glam, jak kiedyś. wątek oczywiście otwarty, więc z sympatii do tego gatunku sieję ziarno nadziei na następną część. 6/10
ps. fajny ukłon w stronę Wentwortha Millera :)
ambitny eksperyment z potencjałem brazylijskiej telenoweli – zupełnie nie pojmuję zachłyśnięcia się szczególnie amerykańskiej krytyki nad tym filmem. ma się wrażenie, że sama marka reżysera, bezrefleksyjnie zapaliła zielone światło dla tej produkcji na wszystkich polach debaty filmowej. a przeglądając chociażby imdb, czyta się tak zachowawcze komentarze, jakby wtrącenie złego słowa o wielkim "come back’u" mistrza coppoli, byłoby co najmniej obrazą uczuć religijnych.
tetro niestety wypada blado na tle dotychczasowych produkcji coppoli, ale i generalnie w kategorii filmów niszowych, eksperymentalnych – na pograniczu filmu i teatru, jakich kilka w ostatnich czasach mieliśmy okazję zobaczyć.
dzieło coppoli to niestety tylko pozory oryginalności i genialności. z jednej strony dostajemy wybitne stylizowane retro zdjęcia, klimatem przypominające starego almodovara, czy feliniego zmiksowanego z teledyskami joy division.
z drugiej strony dostajemy plot wydarzeń, w którym świat skomplikowany jest na poziomie błahej telenoweli. lubiany przeze mnie galo, w swojej osowiałej melancholii jest po prostu nie wiarygodny, a gra aktorska reszty obsady sprawia wrażenie, jakby nie mogli się zdecydować czy to film czy deski drugorzędnego teatru.
nawet archaiczna nieco konstrukcja filmu swoją "sentymentalną" magią nie jest w stanie przygasić uczucia braku konsekwencji i pomysłu na samą historię. te wszystkie ambiwalencje niestety, składają się na ostateczna jakość filmu, który najzwyczajniej w świecie przynudza, ciągnąc (przewidywalny od połowy filmu) wątek ku bezpłciowemu finałowi.
wg mnie, 5/10 to niestety max.
sentyment i wzmianka w wikipedii pozostanie na zawsze, ale to nieuchronna – na szczęście – kolej rzeczy. to niemożliwe, że za 50 lat wciąż będziemy mieszali colę z wódką. :)
Jeśli nikt tego nie zrobi, to za parę lat przyczynię się do realizacji w podobnym stylu Akademii Pana Kleksa…
to byłoby coś :)
uczciwie zrobione kino akcji, z – mam wrażenie – nieco archaiczną konstrukcją fabuły. śmiało wątek mógłby być zrealizowany w którejś ze starych odsłon Bonda. postacie dosyć klarownie, wręcz bezpłciowo narysowane, mimo tej całej "skomplikowanej" intrygi. jolie w formie, choć bez zbytniej podniety. olbrychski pomimo niedomówień związanych z dubbingiem, mówi swoją "ojczystą angielszczyzną"… i wypada naprawdę dobrze. z kolei Liev Schreiber albo gra świetnie, albo po prostu w każdej nowej roli będzie mi się kojarzył z bydlakiem. całość przypomina trochę serial Nikita osadzony w – tak przecież lubianych przez nas – realiach administracji USA i ich ciągłych dylematach z obronnością kraju.
7/10
ja cicho liczyłem na więcej w klimacie Rodrigueza albo Tarantino… a chyba jednak było bardziej z Johna Woo.
tragedii nie ma, bo faktycznie coś, co z jednej strony było hołdem dla ikon kina akcji, pokazało również, że Ci prawdziwi twardziele mają dużo dystansu do siebie samego.
nie mogę jednak pozbyć się uczucia, że coś zostało niedokończone, skrócone i spłaszczone; że chociaż spodziewałem się dosyć błahej, sztampowej historii, to jednak motywacje i charaktery postaci zostały bardzo powierzchownie, wręcz skrótowo opowiedziane… np. nie daje mi spokoju wątek bohatera, granego przez Jeta Li i jego powtarzane ciągle kwestie "potrzebuję pieniędzy"… Również "zdrada-nie zdrada" Gunnara wydaje się być zupełnie nie pociągnięta przez scenarzystów. takich niepodpowiedzeń jest jeszcze kilka.
dlatego, mimo mojego ogromnego zajarania przedpremierowego – po premierze daję 6/10.
hahaha… w ogóle zacznijmy od tego, że szklarski jest klinicznym przypadkiem mitomana i konfabulatora,
a wchodzenie z nim w jakąkolwiek dyskusję jest dla niego samego radosną pożywką dla chorej ambicji i kompleksów. jestem cichym kibicem wszystkich organów i instytucji, które prędzej czy później przymkną jadaczkę temu kombinatorowi… a wszystkim tłumaczom, którzy robią zajebistą, bezinteresowną robotę, polecam wiele innych przyjaznych stron z napisami. :)
Proszę czekać…