Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Volta 1

Jeden z głównych bohaterów nowego filmu Juliusza Machulskiego Volta mówi w scenie: Co to ku*** było! Może nie aż tak dosadnie i z takim ultra podejściem można otworzyć i zamknąć dyskusję o nowej produkcji, jednak specjalisty od komedii. Ktoś kiedyś powiedział o jednym z reżyserów „przestał wąchać czas”, po kolejnej produkcji Machulskiego, z wielkim bólem serca, zwracam te słowa w stronę tego artysty. Film jest nierówny, nie spełnia się w żadnym gatunku. Na komedię to czasami za toporne, na szyderę to za mało analityczne i inteligentne, a na kryminał i styl Vinci to za anemiczne.

Bruno Volta – spin doctor – dowiaduje się, że przyjaciółka jego kochanej „kici” zajmując się odrestaurowywaniem pewnej kamienicy w Lublinie, gdyż tam się dzieje cała rzecz, znajduje koronę. To korona Kazimierza Wielkiego. Z racji swojej niepewnej przeszłości, Wiki, chce wyzerować swoje konto, zacząć od nowa, oddać koronę na Wawel i zakończyć sprawę, mimo że przedmiot jest warty kilkanaście milionów. Jednak „sowy nie są tym czym są”. Wszystko okazuje się z czasem jednym wielkim przekrętem, a Volta nie jest wcale tym, który pociąga za sznurki… jak był przekonany.

Volta to film niebędący porażką i kropka. Nie poleciał na deski ze swoim pomysłem i wykonaniem, a przegrał na punkty. Film jako całość jest energetycznie na poziomie odcinka Ojca Mateusza, ale fragmentarycznie się sprawdza. Machulski z wielką umiejętnością potrafi pokazać głupotę polskiej polityki i zaproponować Jackowi Braciakowi jako jeden z niewielu reżyserów w polskim kinie rolę, w której kreuje subtelnymi środkami, przekomicznie kwintesencje "prawdziwego" Polaka patrioty, którzy żyje w państwie demokratycznym, a naprawdę nie chce urzędu prezydentury, a zostania królem i wprowadzenia monarchii. To przerysowana, ale jak celna kpina i nieprzypadkowo pojawiająca się w tym momencie.

To film przebłysków, momentów, ale tylko spełnionych humorystycznie – czasami nawet zahaczając o próbę żartu Monty Pythona. Tylko sam gag, nawet piekielnie śmieszny (bo takie tutaj są!) sprawia, że pojawia się rozprężenie w filmie. Nie ma ciągłości, jest chaotycznie, nie ma pary, tylko dezorientacja narracyjna. Volta celuje też w kryminał, ale wszystkie plot twisty, które w Vinci stworzyły solenną i porządną robotę, tutaj rozpoznajemy z ogromnym wyprzedzeniem. I niestety ta intryga nie powoduje w widzu żadnego „wow”. Nie niesie też żadnego ciężaru zagadki, krzyżówki, a znowu jest niepoważnie – co nie jest zarzutem do komedii, bo to byłby absurd. Nie może być to jednak jedyny budulec konstrukcji filmowej, bo powstanie jednolita, substancja o jednym smaku, który nam się szybko przeje.

Humor to rzecz w kinie doskonała, ale zamknięte konwencje humorystyczne bez niczego więcej, robią z filmu kiepski kabaret. Kiedy rozbierzemy Voltę ze świetnych kreacji aktorskich, śmiesznych momentów, to zostanie nam coś wybitnie niewybitnego. Gatunek komedia zostaje u nas dalej w stanie zapaści, a jak się próbuje obudzić to brakuje mu szybko oddechu. Revolty na pewno nie będzie.

Ocena: 4/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 1

Koleq

Skoro są świetne kreacje aktorskie to chyba warto? W każdym razie dla duetu Braciak Zieliński ja idę do kina na pewno.

Proszę czekać…