Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Rojst - odcinek 2 i 3 [SHOWMAX] 0

Duszna i bezwzględna wizja rozkładu ostatnich struktur Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej znów nawiedza Showmax. Szereg chwytów, jak umiejętne operowanie światłem i cieniem czy klimatyczna ścieżka dźwiękowa, po raz kolejny tworzą gęsty nastrój grozy (niekiedy zbyt nachalnie). Ten opada na dwie tajemnicze zbrodnie z mocą dobrze naoliwionej gilotyny. Twórcy dowodzą, że znakomicie radzą sobie z przekuciem amerykańskiej gatunkowości na realia rodzimego podwórka.

Rojst śmiało można porównać do Stranger Things. Zdziwieni? Oczywiście, nie chodzi mi o doszukiwanie się podobieństw w fabule czy analogicznych tropów gatunkowych – te niemalże kontrastują ze sobą. Bardziej skupiłbym się na poziomie metatekstowym. Akcja obu produkcji osadzona została w latach 80. XX wieku. Podczas gdy przygodowy horror zza Oceanu z magią nostalgii odnosi się do tamtego okresu, nurzając całokształt fabuły w wytrawnym sosie popkulturowego sentymentalizmu, tak rodzima wizja lat 80-tych pozostawia w sobie niesmak depresji i obraz dehumanizacji. Dekada, która w Stanach Zjednoczonych zaowocowała nieproporcjonalnie szybkim rozwojem rynku rozrywkowego (czy mówiąc jeszcze szerzej: kultury), w Polsce utożsamiana jest z ostatnimi latami rządów komunistów. Przedstawione realia oddziałują na ówczesny system, faszerując świat przedstawiony korupcją, tanią czystą oraz smutnymi panami w przeciwsłonecznych okularach. Tak paradoksalne zestawienie dwóch tytułów oraz wizja niedawnej przeszłości zakodowana w percepcji poszczególnych narodów, może tłumaczyć pewne mentalne fiksacje, zakorzenione zwłaszcza w starszym pokoleniu Polaków.

Z drugiej strony Jan Holoubek i Kasper Bajon z finezją twórców Stranger Things kreują świat przedstawiony. To plastyczna przestrzeń, zawierająca w sobie jak najwięcej elementów utożsamianych z ostatnią dekadą funkcjonowania PRL-u. W pewien sposób oddziałuje to masochistycznie na widzów urodzonych przed okresem transformacji. Brud rzeczywistości profilmowej oraz ukazane patologie społeczne okraszone zostają barwną składanką ikonicznych gadżetów, lokalów czy osobistości. Przepych scenografii obfituje m.in. w Pewexy, buty Relax, „małego Fiata”, wielometrowe kolejki oraz pełne kieliszki z wódką. Wszystko zapakowane w odłażącą ze ścian tapetę.

Drugi i trzeci odcinek serialu Rojst stawia jeszcze więcej pytań, niż wcześniejszy epizod pilotażowy. Zwłaszcza, że twórcy dokładniej rozdzielają korzeń fabuły na dwie równoległe gałęzie – te wiją się i zapętlają, czasem wypuszczają wspólne odnogi, innym razem skręcają w przeciwne strony. Młody idealista, Piotr Zarzycki (Dawid Ogrodnik) dalej prowadzi dziennikarskie śledztwo związane ze śmiercią działacza partyjnego i prostytutki. Poznając kolejne elementy układanki, nurza się coraz głębiej w tytułowym bagnie.

Równoległy wątek dotyczy starego wygi, Witolda Wanycza (Andrzej Seweryn), który na własną rękę bada przyczyny samobójstwa pewnej nastolatki. Tutaj Rojst gwałtownie przemienia się teenage dramę osadzoną w okresie PRL-u. Zwłaszcza gdy fabuła ucieka w przeszłość, w krainę zbędnych retrospekcji rodem z Carrie. Polskie Trzynaście powodów wpisane zostaje w ramy kryminalnej gatunkowości. Szara myszka, która nie grzeszy popularnością wśród rówieśników, poznaje w szkole lokalne ciacho. Para umawia się na wspólny wypad na dyskotekę – dla dziewczyny to pewien stopień seksualnej inicjacji, ale też przełamanie dotychczasowych kompleksów oraz percepcyjnych barier. Chłopak czytuje Wojaczka (więc ma prawo do bycia pretensjonalnym). W niewyjaśnionych okolicznościach młodzi popełniają romantyczne samobójstwo. Intryga nieprzypadkowo kojarzy się z innym polskim serialem kryminalnym, cieszącym się dużą popularnością na przestrzeni kilku ostatnich lat – Belfrem. Najwyraźniej telewizyjne produkcje oraz kontent platform streamingowych cieszy się dużą popularnością właśnie pośród pokolenia nastolatków i millenialsów.

Konwencja kolejnych epizodów w niczym nie odbiega od tej, ustalonej na przestrzeni pierwszego odcinka oraz reklamowego prologu. Hipernaturalizm dominuje nad szarą rzeczywistością – na modłę gatunkowego mroku, widz trafia do takich lokacji jak rzeźnia, obskurne kluby nocne czy sypialnie smutnych wdówek. Czasem jednak twórcy starają się zbyt mocno, jakby ich zamiarem była realizacja horroru na miarę Dziedzictwa. Hereditary. Zdarzają się jumpscary, a muzyka niejednokrotnie przeradza się w jazgoczącą symfonię grozy. Artystyczny przerost formy staje się naczelną wadą produkcji. Z drugiej strony Jan Holoubek od dłuższego czasu zajmuje się realizacją zdjęć dla kina gatunkowego, a na jego koncie znaleźć można prace nad thrillerem Supermarket, sensacyjnym Świadkiem koronnym oraz Naznaczonym, który o kilka lat wyprzedził złotą erę seriali (szczególnie tych, zrealizowanych na rodzimym poletku kinematograficznym). Wtedy twórca posiadał nad sobą reżyserów, skutecznie hamujących artystyczne zapędy operatora. W momencie, gdy Holoubek zajął stanowisko reżysera, zaczął nadużywać wspomnianych chwytów gatunkowych. Na szczęście wszystko zamknięte zostaje w ramy spójnej konwencji, przez co nie razi za bardzo.

Najmocniejszym punktem Rojstu pozostaje obsada – nad duetem Seweryn / Ogrodnik rozpływałem się w poprzedniej recenzji, czas skupić się na dalszym planie produkcji. Definitywnie, stawkę zgarnia Piotr Fronczewski, anonimowy kierownik hotelu, stanowiący w serialu swoistą interpretację Mefisto. Skąpany czerwonym światłem, często ubrany w jaskrawe garnitury, zna wszystkich i usługuje największym szumowinom w mieście. Do niego należy nocny lokal i to z nim należy liczyć się najbardziej. Diabelskiej aury dodaje pewny i głęboki głos aktora. Nie on jedyny straszy swoją rolę z małego ekranu. Atmosferę grozy dopełnia rzeźnik, grany przez Marka Dyjaka. Muzyk – z wykształcenia hydraulik – kreuje niejednoznaczną postać, bazując na naturalnym emploi oraz sprawnej grze światłem i cieniem na planie. Aż ciarki chodzą po plecach!

Podczas gdy Amerykanie rozpatrują przedostatnią dekadę XX wieku na podstawie rozwoju popkultury, Polacy realizują własne the best of lata 80-te – brudne i obskurne, głęboko osadzone w rzeczywistości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Kryminalna intryga stawia za sobą szereg niewiadomych, choć te stopniowo zaczynają się wyjaśniać pod koniec trzeciego odcinka. Tropy amerykańskiego kina sprytnie lawirują pomiędzy brudami z rodzimego podwórka i przetransformowaną wizją ostatnich lat PRL-u – z jednej strony próbującej zamknąć ukazaną przestrzeń w ramy popkultury, z drugiej: trzymającą się faktów historycznych. Bez wątpienia Rojst pozostaje jedną z najciekawszych pozycji na polskim rynku serialowym.

Moja ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…