Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda 0

Świat czarodziejów dopadł kolejny dyktator, zamierzający przeprowadzić szybki holocaust wśród osób niemagicznych. Niestety, J.K. Rowling po raz drugi udowodniła, że znacznie lepiej radziła sobie, operując językiem i słowem na kartach książki. Zbrodnie Grindelwalda mają wyśmienite otwarcie – później z każdą sceną popadają w coraz większy marazm. Ostatecznie dostajemy film pełen easter-eggów dla znawców franczyzy. Reszta widzów zostanie odprawiona z kwitkiem.

J.K. Rowling uwielbiała budować swoje małe uniwersum magii i czarodziejstwa. Z wrażliwym szczegółem obrazowała każdą przestrzeń, lokację czy przedmiot, wchodzący w skład historii o Harrym Potterze. Obfitość książek pozwalała jej wykreować wielowarstwowy świat, następnie stworzyć wiarygodne postacie, które go wypełnią. Ba!, cały ten magiczny zakątek z zakurzonych półek biblioteki potrafiła wypełnić angażującą akcją, zawiłą intrygą oraz emocjami: napięciem, strachem i radością. Niestety, jej kinowe uniwersum Fantastycznych zwierząt – czy „Wizarding World” jak informuje nas plansza rozpoczynająca film – wyzbyte zostaje pierwiastka wrażliwej magii. Chcąc rozbudować kinowy wszechświat, scenarzystka gubi się w narracji. Gdy wznosi ekspozycję, zapomina o bohaterach; gdy martwi się o fabułę, pomija wymogi filmowej narracji. Zbrodnie Grindelwalda sprawdziłyby się jako książka. Na dużym ekranie rozczarowują chaotycznością oraz gigantycznymi skrótami myślowymi, serwowanymi na każdym kroku przez autorkę scenariusza. Na szczęście David Yates – etatowy filmowiec Rowling – wciąż potrafi zachować klimat znany z poprzednich odsłon serii.

Zbrodnie Grindelwalda tylko podkreślają, że Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć były zaledwie namiastką, marnym prologiem, mającym wprowadzić widza w świat magii i czarodziejstwa. Kluczowe wydają się wyłącznie wydarzenia z finału. No i postacie, chociaż fabułę najnowszego filmu można raczej połknąć bez większego skupiania się na nich (czasem przeraża mnie, jak bardzo nie jestem w stanie zaangażować się w losy Newta Scamandra oraz jego ekipy do walki ze złem na świecie).

Pierwsze sceny wgniatają w fotel. Ucieczka Grindelwalda ma szansę stać się jedną z najlepszych sekwencji, które kiedykolwiek zarejestrowały fragment świata magii i czarodziejstwa. Klimat wydziera się z każdego mrocznego rogu pokoju, XX-wieczny Nowy Jork przypomina gotyckie Gotham, zaś sceny akcji łączą w sobie klasyczny western z Szybkimi i wściekłymi. Z pewnością wściekłymi, bowiem Grindelwald – jak przystało na każdego szanującego się łotra wielkich franczyz – zamierza eksterminować większą część ludzkości. Jeśli nie zabić, to „tylko” podporządkować sobie wszystkie osoby niemagiczne. Różnica pomiędzy nim, a krzykaczami z rogami np. od DC Films polega na tym, że Grindelwald ma całkiem racjonalne powody swojego postępowania. Ciekawe, jak burzliwa historia XX wieku zaczyna podporządkowywać sobie wydarzenia z filmów Rowling. W obliczu II wojny światowej najwięksi magowie postanawiają wziąć spawy w swoje ręce. W tym aspekcie złoczyńca Fantastycznych zwierząt 2 nawiązuje mocno do Thanosa. Oczywiście, jest dużo bardziej przerysowany – zwłaszcza w swoim zgrupowaniu francuskich dekadentów – od komiksowego złoczyńcy z Avengers: Wojna bez granic, jednak J.K. Rowling nigdy nie grzeszyła subtelnością w sposobie przedstawienia szwarccharakterów.

Szkoda zatem, że po obiecującym wstępie zostajemy utopieni w ekspozycji oraz marnych relacjach między bohaterami. Gatunkowa żonglerka zwiastowała żyzne kinematograficzne zbiory mniej-więcej w 1/4 widowiska. Szczególnie, kiedy obserwowałem działania Albusa Dumbledore’a, kształtującego sobie siatkę wpływowych kontaktów na całym świecie. Całokształt przybrał formułę kina noir – doskonale oddającą stan francuskiej kinematografii lat 30. ubiegłego stulecia. Niestety, scena po scenie kostki domina zaczęły się zapadać pod własnym ciężarem. Finał produkcji to marne Domino Day, przeładowane pustymi efektami oraz czczą gadaniną. To również moment, w którym wszystkie wątki łączą się ze sobą – dźwigając jeden drugiego na plecach, przechodzą dwa kroki i upadają. J.K. Rowling nie potrafi kończyć swoich filmów. David Yates próbuje łatać scenariuszowe luki efektownym pokazem CGI, z którym – jak dobrze wiadomo – trzeba uważać. Zbyt wiele komputerowych obłoczków, które pożerają ludzi, również nie działa dobrze na film.

Z drugiej strony trzeba pochwalić Zbrodnie Grindelwalda za efekty specjalne. W kinach IMAX film ogląda się bezbłędnie. Tytułowe fantastyczne zwierzęta nareszcie wyglądają jak realne istoty, zamieszkujące cały ten czarodziejski zakątek światowej popkultury, zaś magiczne lokacje, mroczna atmosfera oraz masa przedmiotów z franczyzy o Harrym Potterze powinny zadowolić każdego miłośnika „Wizarding World”.

Tegoroczny film jest swoistym Więźniem Azkabanu – tytułem, który odcina się od pogodnych korzeni swojej serii na rzecz bardziej mrocznych historii o złych despotach oraz… podziałach na tle społecznym. W gruncie rzeczy bowiem Zbrodnie Grindelwalda stale zahaczają o konteksty mniejszości narodowych i etnicznych. Dumbledore jest zdeklarowanym homoseksualistą (chyba po raz pierwszy w historii cenionych franczyz blockbusterów otrzymaliśmy tak jawny coming out), zaś większość napięć między postaciami dyktowana jest etosem magów i „mugoli” (osób niemagicznych).

Tworząc prequel swojej oryginalnej serii, J.K. Rowling nie mogła się powstrzymać przez dopowiadaniem pewnych wątków czy genezy poszczególnych postać. Pojawia się Nagini (wąż Voldemorta) – co ciekawe, tutaj funkcjonująca w kobiecej postaci. Ród Lestrange (później dołączy do niego pewna Bellatrix) przechodzi z kolei gruntowną genealogiczną wiwisekcję. Fantastyczne zwierzęta 2 może nie popadły w tragiczne dopowiedzenia, jak nieszczęsna trylogia prequeli Gwiezdnych Wojen, czasem jednak przesadna ekspozycja pewnych postaci albo skompresowanie ich na małej przestrzeni nie sprawdza się. Bohaterowie niemal wpadają na siebie pośród wielomilionowego miasta. Magia ulatuje – pozostają przepiękne kadry i nieco fałszywy klimat. Jako dzieciak, identyfikowałem się z Harrym Potterem. Obecnie – pod względem wieku – powinienem czuć podobną więź z Newtem Scamandrem. Nic z tego. Na pewno nie pomaga outsiderska gra Eddiego Redmayne'a.

Na papierze, proszę. Różdżką pisane magiczne uniwersum, w którym zwroty akcji nie wybrzmią jak cliffhangery Mody na sukces. Kino Fantastycznych zwierząt sypie komputerowe czary w kształcie błyskawic, na raz do wciągnięcia. Trzymało mnie na chwilę po seansie. Gdzieś pomiędzy nostalgią a krytycznym okiem.

Moja ocena: 5+/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 2

ZSGifMan

Lestrange to ona po mężu była :P

als

“Ród Lestrange (później narodzi się w nim pewna Bellatrix) "
Nie narodzi się, ona jest z Blacków.
Bez komentarza w związku z tym….

Proszę czekać…