Subiektywny RANKING filmów z serii "Mission: Impossible" - od najgorszego do najlepszego! 0
Od zeszłego piątku w polskich kinach możemy oglądać najnowszą odsłonę serii "Mission: Impossible" – na łamach portalu FDB możecie przeczytać recenzję finałowej części legendarnej sagi. Wystarczy, że klikniecie TUTAJ. Zapraszam Was również do przeczytania artykułu, w którym przedstawiam Wam subietywny ranking wszystkich filmów z serii zapoczątkowanej w drugiej połowie lat 90.

Strona 1 z 2
Kiedy w 1996 roku Tom Cruise po raz pierwszy wcielił się w agenta Ethana Hunta, mało kto przypuszczał, że da początek jednej z najbardziej widowiskowych i dochodowych serii akcji w historii kina. Mission: Impossible – oparte na kultowym serialu z lat 60. – szybko zbudowało własną tożsamość, łącząc dynamiczną intrygę szpiegowską z imponującymi sekwencjami kaskaderskimi, z których wiele Cruise wykonywał osobiście. Od samego początku filmy te nie tylko wciągały wartką akcją, ale też czerpały z dziedzictwa oryginału, choćby poprzez rozpoznawalny motyw muzyczny Lalo Schifrina.
Z każdą kolejną odsłoną seria rosła w siłę, zbierając coraz lepsze recenzje i budując grono wiernych fanów. Obok Ethana Hunta pojawiały się też charyzmatyczne postacie drugoplanowe – jak Luther Stickell (Ving Rhames) czy Benji Dunn (Simon Pegg) – które z czasem stały się nieodłączną częścią ekipy IMF. Sukces serii "Mission: Impossible" nie kończy się jednak na wynikach box office’u (przed finałem przekroczyła granicę 4,3 miliarda dolarów wpływów na całym świecie) – cykl doczekał się aż dwóch nominacji do Oscara dla Dead Reckoning Part One za najlepszy dźwięk i najlepsze efekty specjalne. Seria przekroczył granicę 4,3 miliarda dolarów wpływów na całym świecie.
Tyle tytułem wstępu. Zacznijmy odliczanie od najgorszego, do najlepszego moim zdaniem filmu z serii "Mission: Impossible", która liczy sobie osiem pozycji!
MIEJSCE 8: MISSION: IMPOSSIBLE II
Każdy kto zna tę serię nie będzie raczej zaskoczony z wyboru tego najgorszego, ponieważ na świecie są filmy, które z wiekiem nabierają szlachetności, ale są też takie, które z każdym kolejnym rokiem wyglądają jak relikt z czasów, o których wolelibyśmy zapomnieć. Mission: Impossible II niestety wpisuje się w tę drugą kategorię. John Woo dostał do rąk hollywoodzką zabawkę i postanowił zamienić ją w operę mydlaną z eksplozjami, slow-motion i stylizacją na poziomie teledysków Limp Bizkit. Scenariusz? Dziurawy jak siatka na motyle. Fabuła? Przewidywalna, banalna i miejscami tak absurdalna, że aż chce się sprawdzić, czy to nie parodia. Nawet Tom Cruise – choć w długich włosach prezentuje się jak ikona modowego kalendarza z 2000 roku – nie ratuje tej rozciągniętej do granic możliwości farsy.
Romans wciśnięty jest tu na siłę, dialogi ocierają się o autoparodię, a całość sprawia wrażenie montowanego w pośpiechu, chaotycznego spektaklu. Dougray Scott jako czarny charakter przypomina zestaw klisz z taniego thrillera, a próby budowania napięcia toną w męczącym slow-mo. Jeśli "Mission: Impossible" miało być serią o finezyjnych misjach i napięciu, to druga część jest jak nieudany odcinek serialu zrobiony przez kogoś, kto pomylił styl z efekciarstwem. Na szczęście, jak historia pokazała, seria zdołała się pozbierać i potem już było tylko lepiej.
MIEJSCE 7: MISSION: IMPOSSIBLE – THE FINAL RECKONING
Mission: Impossible – The Final Reckoning wygląda i brzmi jak ogromny, wręcz monumentalny pomnik dla Ethana Hunta. No i spoko, tylko, że ktoś zapomniał o najważniejsze rzeczy. Ten film chce być wielki i wiekopomny, ale zapomina, że seria M:I nigdy nie była o emocjonalnych więziach czy narracyjnym geniuszu. Była o efektownym rozwalaniu rzeczy w stylu Toma Cruise’a. Tu tego za mało. Za dużo natomiast mitologizowania siebie samego, jakby Cruise i McQuarrie uznali, że kręcą dramat pschologiczny o Mesjaszu.
Nie o taki finał mi chodziło, o czym zresztą szerzej pisałem w swojej recenzji, którą możecie przeczytać TUTAJ
MIEJSCE 6: MISSION: IMPOSSIBLE – ROGUE NATION
Największy zarzut do tej części mam taki, że po wybuchowej, wręcz kreskówkowej energii Ghost Protocol, Rogue Nation przyniósł powiew powagi i wyraźne skręcenie w stronę bondowskiego sznytu. Debiutujący w serii, jako reżyser Christopher McQuarrie, postawił nie tyle na realizm i surowość, co raczej na iluzję realizmu, bo przecież nadal oglądamy Toma Cruise’a przyczepionego do startującego samolotu. Oczywiście film stawia na imponujące widowisko: świetnie zainscenizowana scena operowa, efektowne pościgi motocyklowe i spektakularna sekwencja podwodnego włamu (która później została oczywiście podbita w Mission: Impossible – The Final Reckoning). Problem w tym, że przy całej tej perfekcyjnie skrojonej produkcyjnej maszynerii, gdzieś po drodze zgubiła się dusza. Brakuje lekkości, autoironii i ciepła, które tak dobrze funkcjonowały w poprzedniej części. Choć Rogue Nation oferuje jedne z najlepszych scen akcji w całej serii, emocjonalnie pozostawia chłód. Relacje między bohaterami schodzą na dalszy plan, a nowa postać Ilsy Faust (świetna Rebecca Ferguson) mimo intrygującego wprowadzenia nie dostaje wystarczająco przestrzeni, aby naprawdę zabłysnąć. Ogląda się to z uznaniem dla kunsztu realizacyjnego, ale bez większego zaangażowania. Na szczęście McQuarrie i Cruise wyciągnęli wnioski, bo to, co przyszło później, pokazało, że z tej formuły można jeszcze wycisnąć sporo emocji.
MIEJSCE 5: MISSION: IMPOSSIBLE – DEAD RECKONING – PART ONE
Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One oferuje kilka bezsprzecznie ekscytujących momentów, to jednak trudno nie odczuć, że seria zaczyna zjadać własny ogon. Tom Cruise, wciąż imponujący swoją kaskaderską determinacją, daje z siebie wszystko, ale sama konstrukcja filmu przeładowana jest ekspozycją, a co za tym idzie jest przegadana i pozbawiona wyraźnej kulminacji – pod tym wzlędeniem nie dorównuje kilku lepszym filmom franczyzy. Wątki AI oraz tajemniczego "Bytu" brzmią aktualnie i ciekawie, ale są powtarzane do znudzenia, przez co tempo siada, a fabuła zaczyna przypominać kolaż złożony z niedopasowanych fragmentów. Nie znaczy to jednak, że film jest klapą. Jako widowisko nadal bywa porywający – sceny akcji są efektowne, a nowe postacie, jak Hayley Atwell czy Pom Klementieff, wnoszą powiew świeżości. Problem tkwi jednak w tym, że Dead Reckoning to tylko pierwsza połowa historii, której finał dopiero nadszedł. Mimo wszystko doceniam tę część, ponieważ to nie tylko kolejny odcinek sensacyjnej franczyzy, ale także jawna deklaracja: kino ma wciąż znaczenie, a seanse w sali kinowej nie są reliktem, lecz rytuałem. Ten film to nieoczywisty list miłosny do prawdziwego, fizycznego kina – takiego, które się czuje, a nie tylko ogląda.
Ciekawe zestawienie. Kuecze, nie zdawałem sobie sprawy, że aż tyle części serii powstało. :/ Generalnie cała saga jest u mnie dobrze oceniana, ale największy sentyment mam do jedynki. Trójka też jest dość wysoko. Rogue Nation odrobinę niżej od reszty części, które oglądałem.