Prehistoryczne bajanie na srebrnym ekranie. 5
Rzecz dzieje się, jak sam tytuł mówi, w odległych czasach prehistorii. Otóż w pewnym plemieniu żyje sobie dzielny młodzian i jego mentor, którzy wraz ze współbraćmi polują na mamuty. Pewnego razu obóz łowców zostaje zaatakowany przez dziwnych najeźdźców, poruszających się na grzbietach bestii, zwanych końmi, oraz władających błyszczącą bronią. Porywają oni ludzi z plemienia łowców mamutów, w tym uroczą Evolet (Camilla Belle), kochankę D’Leh (Steven Strait). Nasz łowca postanawia ruszyć za porywaczami, aby odbić ukochaną. Podczas podróży pomaga mu jego mentor i wódz wioski Tic’Tic (Cliff Curtis). Wielcy łowcy idąc tropem napastników docierają do dziwnych oraz niebezpiecznych krain.
Tak pokrótce przedstawia się fabuła jednego z dziwniejszych obrazów Emmericha. Niemiecki reżyser przyzwyczaiwszy swych widzów do widowiskowego kina rozrywkowego, pełnego akcji i obramowanego amerykańskim patosem, tym razem zaliczył ostry kamień w bucie. Wszystko za sprawą scenariusza i gry aktorskiej, które w całym obrazie wypadają mizernie. Zwykle jechanie po schematach w amerykańskim kinie rozrywkowym się opłaca, jednak tym razem dostaliśmy wyjątek od reguły. Poprawne politycznie przemowy i epitety miłosne nijak się mają do realiów prehistorycznych, gdzie królowała zasada „Zabij by zjeść, lub ty będziesz zjedzony”. W rezultacie mamy na ekranie za dużo nadmuchanej wyniosłości, która przewijając się z heroicznymi okrzykami i wyznaniami miłosnymi usypia widza. Na domiar złego gra aktorska jak i sama charakteryzacja potrafią owo uczucie skutecznie spotęgować. Wydepilowane torsy jaskiniowców, ni jak mają się do rysunków z podręczników szkolnych, zaś wiecznie idealny makijaż na twarzy Camilli Belle, mimo iż ładny, psuje tylko klimat tamtej epoki. Sama gra aktorów jest co najwyżej w kilku wypadkach poprawna, jednak nie starają się oni zbytnio uwiarygodnić swych postaci. W sumie dzięki scenariuszowi oraz charakteryzacji jest to niemal niemożliwe.
Obraz przed kompletną klapą ratują efekty wizualne, które są naprawdę świetnie zrobione. Zwłaszcza podobały mi się komputerowo stworzone plenery pustyni i budowanej na niej świątyni. Same stworzenia prehistoryczne również są całkiem ciekawie wymodelowane i przedstawione. Choć z lekka dobiły mnie mamuty na pustyni, to dało się to po pierwszej fali śmiechu jakoś gładko przełknąć. Na plus z pewnością można też zaliczyć sceny batalistyczne, których w całej produkcji jest mniej niż by chciano. Dodatkowo jest to okraszone nie najgorszą muzyką, która jednak nie zapada jakoś szczególnie w pamięć po seansie. Po prostu dobrze brzmi w samym filmie, jednak pozbawiwszy dźwięk obrazu, staje się on pusty i wtórny.
Dostaliśmy zatem dość mocno wtórną pozycję, jednak osadzoną w zamierzchłej przeszłości ludzi. Niby fajnie, ale jak się okazało mocno to z sobą nie współgra. Młodym widzom nastawionym na bardzo niewymagającą rozrywkę może się to spodobać, choć też niekoniecznie. Starszym fanom Emmericha i jego twórczości powiem tylko tyle, że jest to pozycja na raz i raczej nie obowiązkowa. Ot można to zobaczyć przy piwku z kilkoma kumplami, podczas gry w karty i szybko o tym zapomnieć.
Jakoś mnie Emerich nie zaskoczył, znowu przeciętniak. Dobre czasy dla nie skończyły się na Patriocie. Znowu niewiarygodne i pompatyczne historie, w które chyba tylko Amerykanie wieżą. Mój przyjaciel tygrys szablastozębny i Mamuty w służbie u człowieka prehistorycznego. Koń by się uśmiał. Do tego nie wciąga.