Naprawdę nie ma granic. Jest rozpustnie i epicko, ale jednocześnie dalej z dystansem i marvelowskim poczuciem humoru. Udało im się nad tą wielką orkiestrą zgrabnie zapanować. 7
Jeżeli jest ktoś, kto dzierży berło władzy wśród kina bohaterskiego, fantazyjnego i przyjemnie niesubordynowanego, proponującego rock and rollowy język sci-fi, to jest to Studio Marvel. Film Avengers: Wojna bez granic naprawdę wywiązuje się z obietnicy w tytule – jest poprowadzona tak, że widz nie ma pojęcia, czy są tu jakieś granice. To naprawdę rozpędzona wyścigówka, nietracąca paliwa, nietankująca, z nitro. Od przybytku głowa nie boli, jeżeli jest się twórcą czujnym, pilnującym zasad oraz trzymającym się jakiegoś wewnętrznego regulaminu w tak napakowanym i rozbuchanym rozdaniu. Film jest kumulacją, która mimo obecności wszystkich bohaterów Marvela nie wywołuje uczucia przeciążenia ani chaosu. To kawał mięsistego kina akcji, ale też dla wielu jednocześnie sentymentalna historia.
Wystarczającą siłę do realizacji swojego zadania (nazywanego przez niego „miłosierdziem”), która stworzy z niego niepokonaną istotę we wszechświecie, może zdobyć tylko poprzez odnalezienie kamieni nieskończoności. Kiedy posiądzie wszystkie, wtedy zostanie niepokonany. Zegar tyka, Thanos jest bardzo niecierpliwy i skuteczny wraz z oddanymi mu silnymi sługami, a nasi superbohaterowie muszą zrobić to, do czego (chcąc, nie chcąc – w przypadku niektórych) zostali stworzeni i jest to ich przeznaczenie.
To tylko brzmi tak górnolotnie, a jest jak to u Marvela. Wszystkie środki są tutaj dozwolone i jest w tym charakterystyczna sygnatura reżyserska budowania narracji – dystans, sarkazm, brak ckliwości, ironia i mało momentów, w których „nie wypada” zażartować. Mimo że, sytuacja jest najbardziej ekstremalną z ekstremalnych i ten maksymalistyczny wymiar widz czuje dzięki twórcom.
Bohaterowie się nawzajem spotykają i poznają. „Niechcący” następują interesujące i intrygujące, fascynujące dla fanów uniwersum przetasowania i konfrontacje – wiadomo, że chce się na to popatrzeć i przekonać kto się z kim dogada, kto będzie kogo przedrzeźniał, a kto rzuci najcelniejszą ripostę (czy będzie to Dr Strange, czy profesor w tej dziedzinie Iron Man). Niesamowicie udaje się zachować równowagę, nikogo nie skrzywdzić z bohaterów ignorancją i każdemu dać "pole do popisu" oraz pokazać chociaż namiastkę znaków szczególnych każdego. Dodatkowo konfrontacje superbohaterek mają też swój dodatkowy wpis do fabuły – widać w nich kobiecą solidarność, girl gang. Pojawia się wtrącenie wątku feministycznego na froncie, na którym nasi bohaterowie zostaną do końca filmu.
Tak, tutaj wojna nie robi sobie przerwy na lunch. Sceny batalistyczne są naprawdę wykonane z ogromnym rozmachem, w dużej ilości i intensywności. Konfrontacji jest wiele, fajerwerków nie brakuje, ale ten film nie jest tylko ringiem bokserskim, gdzie występują po prostu dobrzy kontra źli. To też też ukłon w stronę relacji bohaterów i tej, jaka została zbudowana z widzem.
Oczywiście fabuła nie ma nic wspólnego ze specjalnie nieprzewidywalną, czy rewolucyjną. Thanos jest pretekstem do spotkania wszystkich bohaterów w jednym miejscu. Priorytetem tego filmu jest intensywność doświadczeń z obrazem, ekspresja, ruch i dobrze napisane dialogi. I to się wszystko udaje, nikt nic tutaj nie udaje. Avengers: Wojna bez granic to wielkie ucztowanie dla fanów, dostaniecie od nas najlepsze frykasy, ale nie czuć w tym szpanowania twórców. Fan marvelowskiej sagi przysiądzie się z wielkimi oczami i rozdziawioną buzią do tego stołu. Superbohaterskie spotkanie na szczycie osiągnęło może nie szczyt, ale bardzo wysoko się wspięło i nie zachwiało się ani razu.
No po prostu rewelacja! Najlepszy film MCU jak do tej pory. Wszystko tutaj idealnie zagrało, ale w głównej mierze jest to zasługa poprzednich filmów, bo dzięki temu dobrze poznaliśmy bohaterów i nie było potrzeby prezentować ich tutaj, no poza Thanosem. Zamiast tego można było skupić się na akcji oraz relacjach między postaciami. Jeśli chodzi o zakończenie to jak pierwszy raz oglądałem wbiło mnie w fotel. Zasłużona 10 jak dla mnie.