Artysta stworzył konstruktywne kino pełne nostalgii, napięcia, tajemnicy i suspensu, z którego po dwu i pół godzinnym seansie wychodzi się z pewną dozą smutku, ale i ogromnej satysfakcji. 8
Zarówno ci mniej, jak i bardziej zagorzali fani prozy Stephena Kinga z pewnością nie będą w stanie podważyć tezy, że jego powieści i opowiadania wręcz same proszą się o filmowe adaptacje i są znakomitym materiałem źródłowym na pełnometrażowe produkcje grozy. Świadczą o tym wieloletnie próby przenoszenia ich na wielki ekran- z lepszym, ale i gorszym skutkiem- cieszące się ogromną popularnością, jednak często również z uczuciem niedosytu bądź rozczarowania. Kiedy pogłoski o planowanej ekranizacji książki "Doktor Sen" przybrały na sile, a jej filmowym orędownikiem został Mike Flanagan, internet zawrzał od płomiennych dyskusji i prognoz dotyczących kontynuacji kultowego "Lśnienia". Reżyser, który stanął za kamerą "Nawiedzonego domu na wzgórzu" i "Gry Geralda", będącej jego pierwszym doświadczeniem z literaturą mistrza horroru, podjął wielkie wyzwanie, które ciężko nie określić mianem pewnego rodzaju prestiżu. Cienka granica pomiędzy błogosławieństwem i przekleństwem kubrickowskiej spuścizny z 1980 roku, która obrosła legendą i bez wątpienia jest ekspozycją artystycznego kunsztu i twórczego geniuszu, z pewnością spędzała sen z powiek wielbicieli powieści. Ekranowe "Lśnienie", które może i czerpie garściami ze swojej książkowej bliźniaczki, z pewnością nie jest jej rzetelną adaptacją, co zresztą sam King wielokrotnie komentował, nie ukrywając swojego wzburzenia odnośnie spłycenia jej psychologizmu. Czy Mike Flanagan okazał się mostem łączącym kingowską i kubrickowską estetykę i stworzył przestrzeń, w której twórcy mogliby podać sobie ręce?
Akcja filmu "Doktor Sen" rozpoczyna się wiele lat po przerażających wydarzeniach, które miały miejsce w hotelu Panorama, jednak twórca kilkakrotnie zabierze nas wstecz, aby pokazać, jak z przebytą traumą radzili sobie ocaleli członkowie rodziny. Głównym bohaterem jest dorosły już Dan Torrance (Ewan McGregor), któremu najwyraźniej bieg czasu nie pomógł pozbyć się bolesnych wspomnień, a demony, które wciąż żyją w jego głowie, nie dają o sobie zapomnieć. Oprócz nich, w spadku po ojcu otrzymał pociąg do alkoholu, którym stara się wyleczyć blizny na swojej psychice i stłumić swój nadprzyrodzony dar. Po jednym z pijackich ekscesów wyrusza w podróż i trafia do miasteczka, w którym odnajduje lokum oraz przyjaciół zgromadzonych wokół klubu AA. Niespodziewanie trafia mu się również posada pielęgniarza w domu opieki dla starszych osób, gdzie zdobywa swój tytułowy przydomek "Doktor Sen". Jego powrót do normalności nie potrwa długo, a pozorny spokój ducha zakłóci niezwykle "lśniąca" dziewczynka o imieniu Abra (Kyliegh Curran), której grozi prawdziwe niebezpieczeństwo. Wspólnie stawią czoła grupie, zwanej Prawdziwym Węzłem, której członkowie, na czele z Rose Kapelusz (Rebecca Ferguson), żywią się dziećmi posiadającymi magiczne moce, aby zapewnić sobie nieśmiertelność.
Złoty środek, jakim posłużył się twórca, daje się we znaki już z początkiem filmu, kiedy na tle loga Warner Bros. rozbrzmiewają znane nam z "Lśnienia" niskie, złowrogie tony, które będą jedną z licznych lin łączących oba filmy. Inspiracja Kubrickiem w wielu kwestiach estetycznych takich jak: hermetyczne przestrzenie, kolorystyka, klimat i owa ścieżka dźwiękowa, nie przyćmi jednak wyrobionego przez siebie autorskiego stylu, który w dużej mierze przyczynił się do sukcesu kontynuacji. Odtwarzanie specyfiki scen z przeszłości z udziałem ucharakteryzowanych nowych aktorów, okazało się bardzo ryzykownym zabiegiem, który pomimo, że zdał mój test, z pewnością zgromadzi całe grono odbiorców, traktujących go jako czystą profanację lub nieudaną i zbyt nachalną próbę zjednoczenia obu dzieł. Z lekką dozą dystansu, nie kłuje on w oczy, a udowadnia tylko, że sukces kryje się w twórczej niezależności Flanagana, który tchnął swego ducha w elementy grozy, posiadające w opowieści zdecydowanie więcej fantastyki i melodramatu niż samego w sobie horroru. Kiedy reżyser przestaje błądzić w pieczołowitym poszukiwaniu kolejnych nawiązań i postanawia sam sobie oddać interpretacyjną pałeczkę, na ekranie dzieje się magia-ta w znaczeniu dosłownym i przenośnym. Efekty wizualne, na czele z podróżami astralnymi bohaterów i mistycznymi obrzędami Prawdziwego Węzła, robią wrażenie i wskazują na pomysł, staranność oraz rzetelność w ich realizacji, a także udowadniają, że Flanagan to jeden z ciekawszych współczesnych reżyserów mrocznych historii, który zdecydowanie szerokim łukiem omija prymitywne metody straszenia.
O ile wiemy już, że filmowe wersje nigdy nie pójdą ze sobą w parze, trzeba przyznać, że "Doktor Sen" świetnie sprawdza się jako ekranizacja i jest być może jedną z lepszych kinowych odsłon prozy Kinga, z jaką mieliśmy do tej pory do czynienia. Pomimo kilku skrótów myślowych, które są punktem wyjścia, łączącym poszarpane końce obu produkcji, reżyser sumiennie przedstawia bieg wydarzeń, przeplatających się między sobą w początkowo powolnej narracji, zagęszczającej i zawiązującej starannie poszczególne wątki. Rozgałęzia on również dość powierzchownie potraktowane przez Kubricka portrety protagonistów, a chwilami odnosi się wrażenie, że postać Dana to wręcz zadośćuczynienie za skrzywiony i przerysowany obraz książkowego Jacka Torrence'a. Na ekranie najmocniej lśni jednak Abra i jej antagonistka Rose, które zarówno swoimi kreacjami aktorskimi, ale i mocno zakorzenionymi i kluczowymi dla scenariusza rolami, pozostawiają chwilami Dana krok w tyle.
"Doktor Sen" jest niczym monumentalny pomnik dla równie monumentalnej Panoramy i okazja, aby jeszcze raz podążyć za steadicamowym ujęciem i zwiedzić jej mroczne, hermetyczne korytarze, do których wielu z nas ma ogromny sentyment. W swoisty throwback wprowadzi nas także słynne ujęcie z lotu ptaka, otwierające dzieło sprzed 40 lat i choć wcześniej wspominane wątpliwe zabiegi nie przynoszą w pełni oczekiwanego efektu, to te kinofilskie smaczki tworzą wiarygodne fundamenty całej produkcji i są najzwyczajniej w świecie ukłonem w stronę wielkiego twórcy, który tchnąwszy w pierwowzór swą wizję, wydaje się być jednym z duchów, zamieszkujących posępny budynek. Mike'owi Flanaganowi udało się także poskromić obszerną lekturę Kinga, szanując jej literę i rozsądnie wybierając z niej to, co najlepsze. Artysta pokazał swój dojrzały kunszt reżyserski, tworząc konstruktywne kino pełne nostalgii, napięcia, tajemnicy i suspensu, z którego po dwu i pół godzinnym seansie wychodzi się z pewną dozą smutku, ale i ogromnej satysfakcji.
Rebecca Ferguson zagrała rewelacyjnie horror świetny jest klimacik….. polecam