Czyli leniwe, australijskie kino quasi-sensacyjne. Oczko albo i dwa wyżej od części pierwszej -"Mystery Road".
Film dość… niekonwencjonalny. Ma dziwny, urzekająco-odstręczający klimat, niemniej pod względem potencjalnego przesłania – przerost formy nad treścią.
Zapowiada się intrygująco, ale potem skręca w stronę konwencjonalnej komedii sensacyjnej. Szkoda, bo obiecywał sporo więcej.
Genialnie nieoczywiste rozłożenie akcentów. Na pierwszym planie "prozaiczne" śledztwo w sprawie śmierci prostytutek, w tle zamach na Adolfa Hitlera…
Jeden z nudniejszych "wojennych horrorów". W zasadzie wszystkie są takie takie same, więc można sobie darować.
Półtorej godziny flaków z olejem w towarzystwie okrutnie irytującego gówniarza. Końcówka niezła, ale chyba z innego filmu.
Wolę Verhoevena w wydaniu bardziej… wykwintnym. Ale film nie jest aż tak zły, jak mógłby sugerować ten głupi, pełen spojlerów opis.
Nie jest to poziom "Dnia próby". Ani "Brooklyn’s Finest". Ani "Pride And Glory"… A Ben Affleck zawsze będzie Benem Affleckiem, wszystko jedno kogo będzie grać
Chyba najnudniejszy film jaki widziałam od jakichś 10 lat. Nie był nawet wystarczająco zły, żeby być zabawny.
Pewnie zajebiście by mi się podobał gdybym była 12-letnim chłopcem. Nie jestem 12-letnim chłopcem. Wolę mroczniejsze westerny.
Proszę czekać…