Popieram decyzję! "Argo" to świetne kino!
Dziwią mnie nominacje do drugiej części "Atlasu zbuntowanego", szczególnie najgorszego scenariusza. Dziwnie w ogóle ta niskobudżetowa pozycja wygląda na tle innych rozpasłych produkcji (vide Battleship).
Kilka spostrzeżeń:
- Nie widziałem jeszcze "Django", ale większość recek mówi, że DiCaprio ukradł film pozostałej obsadzie. Nominacji jednak brak.
- "Nietykalnych" brak w kategorii najlepszych filmów nieanglojęzycznych. Choć to dobry film, ja osobiście nie jestem jakoś rozczarowany.
- Brak Afflecka wśród najlepszych reżyserów, a odwalił kawał dobrej pracy po dwóch stronach kamery przy "Operacji Argo".
- Gdyby nie przeciętne recenzje "Hitchcocka" jeszcze jakiś czas temu pewnie obstawiałbym Hopkinsa i Mirren jako pewniaków. Na nominacji do charakteryzacji się skończyło.
- Cieszy mnie nominacja za zdjęcia do "Skyfall". Za samą niesamowitą sekwencję w Hongkongu dałbym Deakinsowi Oscara.
Też tak miałem tyle, że z nazwiskiem Courtneya, wcielającego się w syna głównego bohatera. Żałowałem bardzo, że to Aaron Paul ("Breaking Bad"!) nie wygrał castingu.
Zapowiada się obiecująco patrząc po zapowiedziach. Na pewno odwiedzę kino.
7/10 – Oglądanie najnowszego filmu Polańskiego to czysta przyjemność. Obserwowanie jak z pozoru niewinna i błaha rozmowa zmienia się w tytułową rzeź, teatr świata, w którym wywlekane są problemy nie tylko obu małżeństw, ale także kondycji współczesnego świata. Budowanie napięcia przez powolne ruchy kamery, zwrócenie uwagi na rekwizyty, małe elementy powodujące całkowite zmiany akcji to tylko niektóre ze smaczków filmu. Oparta na dialogu "Rzeź" to także wielki popis gry aktorskiej, balansującej między komicznym wyrazem a pokazaniem pazurków przez bohaterów.
Jedna z moich znajomych na "fejsie" napisała, opisując czemu nie podobał się jej film, że "Ted" wpada w możliwe schematy. To chyba najgorsza obelga względem filmu, bo kto zna chociażby "Family Guya" od Setha MacFarlane’a wie, że autor świadomie bawi się formą i wieloma nawiązaniami do świata filmów, celebrytów, popkultury. "Ted" to dla mnie świetna komedia, przy której śmiałem się do rozpuchu.
7/10
Kolejne miejsce w zestawieniu najlepszych filmów minionego roku przypada filmowi również z Clooneyem, lecz tym razem występującym tylko jako aktor. "Spadkobiercy" to skromny, jak na Payne’a, przystało film traktujący o samotności, próbie odbudowy relacji i poszukiwaniu własnego "ja". Szczery, zbudowany głównie na dialogach film subtelnie i z morałem wprowadza widza po prostu w dobry humor. Oprócz Clooneya, świetnie wypadła także przyszła Mary Jane, Shailene Woodley.
7/10
8+/10 – Trzeci pełnometrażowy film Afflecka jako reżysera i kolejne pozytywne zaskoczenie.
Przedstawiona historia, oparta na faktach poprowadzona z jajem, w sposób bardzo dynamiczny sprawia, że wzrok widza ani na chwilę nie odbiega od ekranu. Pełna napięcia opowieść o odbiciu ambasadorów łączy błyskotliwy humor z ciętą satyrą na ówczesne Hollywood. Palce lizać. Affleck tym filmem udowodnił, że jako reżyser nie boi się wyzwań, a jako aktor, że wciąż jest w formie, a czasy malinowej "Gilgii" czy "Daredavila" dawno przeminęły.
Więcej takiego kina proszę.
Co za film! – Niesamowite jest to z jaką lekkością film porusza taką gamę problemów jak niełatwe dorastanie, demony dzieciństwa, samotność i w końcu pierwsze zauroczenia, przyjaźń i miłość. Już od samego początku film mnie beznamiętnie porwał, a bohaterowie oczarowali. Nawet kiedy film wchodzi w mroczniejsze tony, jak wątek molestowania czy załamania nerwowego, nie traci swojej energii ani magii filmowego świata.
Wspaniała jest właśnie ta lekkość, z którą reżyser wędruje z kolejnymi wątkami, retrospekcjami, co przywodzi na myśl debiutancki film Zacha Braffa "Powrót do Garden State". Zresztą to nie jedyne podobieństwa dwóch filmów. Postać głównego bohatera, który dręczony demonami swojej przeszłości, tuszuje swoje emocje lekami przywodzi na myśl Andrew Largemana. Do tego postać grana przez Emmę Watson nosi imię Sam, dokładnie jak bohaterka Garden State Natalie Portman. Oprócz zbieżności nazwisk zgadza się ich temperament, stusunek do życia i zmiana w głównym bohaterze, do której w znacznym stopniu się przyczynią. Podobieństw jest naprawdę co nie miara! Paczka przyjaciół stworzona początkowo przez Charlie’ego, Sam i brata dziewczyny przywodzi od razu na myśl Braffa, Portman wraz z Sarsgaardem. Do tego oba filmy posiadają podobne sceny, w których główne postacie podczas imprezy zażywają narkotyki, po których tracą poczucie czasu. Jedyna różnica obu filmów polega na tym, że Braff daje odpowiedzi na zadawane pytania, w "The Perks of Being a Wallflower" z ust bohaterów pada słowo "Nie wiem". Nie ma nic w tym złego, postacie targają niepewności, stoją przed ważnymi decyzjami w życiu i zapewne dopiero uczą słuchać się swojego wewnętrznego głosu.
W filmie jest do tego sporo dobrej muzyki. Sceny ubarwiają nuty The Smiths czy David Bowie’ego. Piosenki z soudtracku łatwo wpadają w ucho i doskonale komponując się z tym, co dzieje się na ekranie. Sceny takie jak zerwanie związku przez Charlie’ego czy reinterpretacja "Rocky Horror Picture Show" w wykonaniu bohaterów filmów powinny zauroczyć niejednego widza.
8+/10
Proszę czekać…