Genialny, niezwykle oryginalny pomysł, znakomite aktorstwo. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana czechosłowackiej kinematografii.
Historia zupełnie nieprawdopodobna, a jednak całkowicie prawdziwa. Porusza, ale film można było zrobić dużo lepiej.
Film – z cyklu „Prawdziwe historie” jest średni, ale oby był dla kogoś przestrogą. Na podstawie prawdziwych tragicznych wydarzeń.
Film dostępny legalnie w serwisie YT.
Przepięknie śpiewa!
Edit: śpiewał. Szczerze mówiąc, znałam go z radiowej Trójki, gdzie puszczano od czasu do czasu jakieś jego piosenki i zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. Nie skojarzyłam nazwiska z tym aktorem. Bardzo się zdziwiłam, kiedy odkryłam, że to właśnie on. Na ekranie często pojawiał się w rolach takich niezbyt sympatycznych typów, a tutaj – poezja śpiewana. Szkoda, że odszedł tak szybko.
Średni, da się obejrzeć, ale nie trzeba. Chociaż zawsze miło popatrzeć na urodziwą Alicję Bachledę-Curuś.
Zdawałam maturę w 1999. Pisemnie polski i niemiecki. Bardzo się stresowałam. Kiedy po pisemnym z polskiego wracałam do domu, spotkałam znajomą, która przeraziła się, że zaraz zemdleję – podobno tak okropnie byłam blada. :-) Nie pamiętam tematu, na który pisałam, wiem tylko, że na koniec zacytowałam wiersz Leopolda Staffa. Nie pamiętam też dni tygodnia, w które odbywały się egzaminy.
Niemiecki pisemny był bardzo trudny – w mojej szkole tylko dwie osoby wybrały ten przedmiot na egzamin pisemny, więc siedziałyśmy w sali ja, koleżanka i trzyosobowa komisja. Nie była to sytuacja komfortowa. Na pewno było rozumienie ze słuchu, czytanie ze zrozumieniem, różne zadania gramatyczne i leksykalne, także znajomość idiomów. Było tego bardzo dużo. To był dla mnie największy stres z całego egzaminu dojrzałości, trochę żałowałam tego wyboru. Za to bardzo się cieszyłam, że nie musiałam zdawać matematyki. :-)
Ustnie zdawałam niemiecki i geografię. Polskiego nie musiałam, bo z pisemnego dostałam piątkę, więc choć jeden stres mi odpadł. Nauczycielka niemieckiego kazała nam mówić na egzaminie wyłącznie po niemiecku, a członek komisji, wicedyrektor szkoły, w tym języku nie rozumiał chyba ani słowa, bo nawet gdy podałam numer zestawu, który wylosowałam, poprosił, żeby przetłumaczyć, co powiedziałam. Ten egzamin wspominam nawet miło – był tekst, który trzeba było na głos przeczytać, potem nauczycielki zadawały do niego pytania; były na pewno jakieś zadania gramatyczne i dłuższa wypowiedź na wylosowany temat.
Na ustny z geografii dostaliśmy wcześniej od nauczycielki 75 tematów, które trzeba było opanować. Do dyspozycji podczas egzaminu były mapy i atlasy. Pamiętam, że w zestawie, który wylosowałam, dwa zagadnienia znałam bardzo dobrze, trzecie średnio, ale wszystko można było znaleźć w atlasie (chodziło o jakieś dane statystyczne), więc była to tylko kwestia odpowiedniego zaprezentowania informacji. W komisji oprócz dyrektora i nauczycielki geografii był historyk, który próbował mnie zagiąć… każąc mi pokazać na mapie Finlandię. Nie zapomnę miny i wzroku geografki, która go wręcz wyśmiała za to polecenie. :-)
Z perspektywy uważam, że matura była wielkim stresem, w zasadzie niepotrzebnym, bo na studia i tak trzeba było zdawać egzaminy.
Jako parodysta świetny. Dobrze udaje mu się uchwycić charakterystyczne cechy przedstawianej osoby. Może jeszcze uda mu się zagrać jakąś porządną rolę w niegłupim filmie?
Proszę czekać…