Przeciętna ekranizacja ciekawej koncepcji. 6
Nie będę ukrywał, że po reżyserze pokroju Steven Spielberg oczekiwałem filmu co najmniej wartego obejrzenia powtórnie. Niestety twórca takich arcydzieł jak Szeregowiec Ryan, Park Jurajski, Szczęki czy trylogii o Indianie Jonsie zawiódł na całej linii, przedstawiając koleją nijaką papkę skierowaną do nastolatków. Sam temat nie jest może jakoś specjalnie oryginalny ale jest na tyle ciekawy, że pozwala na stworzenie interesującego filmu. Zamiast tego otrzymujemy historię świata przyszłość, w którym znudzeni ludzie otrzymali możliwość przeniesienia się do wirtualnego świata, gdzie mogą spełnić swoje marzenia. To akurat jako całkiem prawdopodobny scenariusz naszej przyszłości jest pozytywnym elementem. Diabeł tkwi jednak w szczegółach i samej fabule, w której nastolatek i garstka jego przyjaciół walczą z bezduszną korporacją, o odnalezienie trzech kluczy dających prawo własności do wirtualnego świata.
Dużym problemem tego filmu są o dziwo efekty specjalne i sam wirtualny świat. Zamiast jego ogromu dostajemy jedynie drobne wycinki, tak jakby były to zupełnie inne płaszczyzny nie łączące się ze sobą. Podobnie wygląda to przy początkowym wyścigu gdzie wszystko dzieje się tak szybko, że widz nie nadąża za pułapkami, które pojawiają się i znikają tak jakby pomiędzy brakowało kilku kadrów. Nieco lepiej przedstawia się ostateczna bitwa pomiędzy siłami korporacji a graczami z całego świata. Tu jednak wychodzi brak odpowiedniego rozmachu i poświęcenie temu starciu zbyt mało czasu i uwagi.
Patrząc po obsadzie to zatrudnienie w głównych rolach nastolatków ma sens, jednak problem z nimi jest taki, że brak im warsztatu przez co główne postacie są nijakie i nie otrzymujemy wyrazistych charakterów mogących wzbudzić sympatię czy antypatię widza. Niema więc, różnicy czy są to sceny z aktorami czy komputerowymi postaciami wszystko wygląda podobnie i jest pozbawione emocji.
Steven Spielberg stworzył historię do bólu prostą, gdzie wszystko układa się tak jak powinno w odpowiednim czasie, dobro zwycięża, a ludzie na zawołanie walczą w dobrej sprawie. Dodajmy do tego tony CGI, a sukces kasowy mamy murowany. Pytanie tylko czy pieniądz powinien być celem takiego reżysera.
Spielberg popłynął z falą współczesnego kina, zrobił film pełen banałów i akcji, zatracił swoją mistrzowską umiejętność budowania napięcia, no i te komputerowe efekty – one nie dadzą tyle emocji ile praca kaskaderów i prawdziwe dekoracje/plenery (co się udało w Mad Max: Fury Road). Postacie i dialogi są idealnie nijakie (ich avatary przypominały mi Salę Samobójców). Pierwsza akcja (wyścig) jest zbyt pocięta w montażu, to też współczesny trend, ledwo co widać. Bohater bez większego trudu znajduje kolejne klucze, aż dziw, że udaje się to akurat jemu na całym świecie, idzie im gładko jak po maśle. Muzyka nie buduje emocji, może raz czy dwa, żadnej fajnej piosenki z 80’s nie użyto do filmu. Słabo jak na film jadący na nostalgii za dawnymi czasami. Nawiązania do elementów popkultury wywołały również ze dwa, trzy uśmiechy na mojej twarzy. Bardziej mi się podobała sama idea gry OASIS, moim zdaniem to jest przyszłość, wszystkie gry zleją się w jedną wielką symulację do grania w multiplayer.