Ugotowani, ale być może cali. Nieciężkostrawna, ale mocno doprawiona i syta kolacja. Kłamstwo ma ludzkie nogi. 7
Jedność czasu, miejsca i akcji, ale nie emocji. Nieznajomi to film, który pochyla się w sposób spontaniczny, niewykalkulowany nad wiarygodnością oraz kondycją relacji międzyludzkich. Jak współczesne technologie ułatwiają nam nieszczerość, legitymizują amoralność. Pół życia w teraźniejszości to i półprawdy. To wszystko przysiada się do stołu podczas jednej z wielu kolacji, którą doskonale można skomentować parafrazując tytuł piosenki Maanamu: Ten wieczór do innych jest niepodobny. Bardzo dobrze doprawiona ta kolacja. Nie jest to rewolucyjny przepis, ale ma moc! Kuchnia pełna niespodzianek.

Grupa przyjaciół z długim stażem towarzyskim spotyka się na kolacji. Wraz z podnoszącą się temperaturą dogotowujących się posiłków wzrośnie i ta w towarzystwie. Zaczyna się od wzajemnych uprzejmości, zgrabnej i kontrolowanej wymianie zdań. Każdy może powiedzieć co chce, czyli zadecydować w pewnym sensie o tym kim będzie tego wieczoru, jak i każdego innego. Jedna z bohaterek przy refleksji o sensowności prawdy i podzielonych opiniach w tej kwestii, proponuje wyłożyć karty na stół… a dokładniej telefony. Ta niewinna zabawa, urozmaicenie wieczoru sprowokuje wiele sytuacji, które nie miały się zdarzyć. Bohaterowie bez telefonów nie mogą już całkowicie panować nad wszystkim, rozmowy telefoniczne i sms-y zdominują cały wieczór, a ludzie z zewnątrz podważą pojęcie zażyłości pośród naszych bohaterów.
Nieznajomi to bardzo zgrabnie napisana tragikomedia konsekwentnie rozpędzająca się do czerwoności. Grą okazuje się to co robili w pewnych sytuacjach wobec siebie wzajemnie, a nie to co zaproponowała jedna z bohaterek. Nie jest to mocno spotęgowany psychologicznie utwór o ciężarze Rzezi Polańskiego, a raczej intensywna, nieprzezroczysta satyra z nas wszystkich, gdzie ten filmowy stół ugina się od różnorodnych potraw z uczuć. Z jednej strony wiele zniszczeń dokonują demaskacje o różnym stopniu natężenia, a mieszkanie staje się emocjonalnym polem bitewnym. Z drugiej, co istotniejsze, prawda działa tutaj oczyszczająco i to jest bardzo cenny komunikat ze strony twórców, który nie dubluje się z Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie i jego pewną narracją przestrogi i zadumy nad sensem mówienia prawdy, jak Seneka: "Kłamać nigdy nie wolno, ale nie zawsze trzeba mówić całą prawdę." Tadeusz Śliwa pokazuje wartość nadrzędną szczerości, bez „ale”, nawet jeżeli wielu z bohaterów wolałoby, żeby pewne informacje nie dotarły do pozostałych. Jednak wydostanie się pewnych informacji sugeruje, że jest możliwy ciąg dalszy: możesz płakać nad rozlanym mlekiem, ale zastanów się co zrobić, by więcej go nie upuścić, i czy tak naprawdę je lubisz? Ta duchota i skrępowanie, którego maskowania szkolono wiele pokoleń opierając się o zasadę dulszczyzny, tak naprawdę dopiero ustąpiła. W warunkach dramatycznych, nieprzyjemnych, ale w końcu można przestać łykać kęsy czegoś, co nam nie smakuje. To nie musi być dramatyczny koniec, a ciąg dalszy, ale mądrzejszych i dojrzalszych relacji, swoisty aneks.

Umiejętnie osiągnięty balans pomiędzy dramaturgią, a farsą nie byłby możliwy, gdyby nie doskonale napisane dialogi. Bez recytowania słów, wypowiedzi kreują bohaterów, zbliżają nas do nich i pozwalają nam poczuć, że siedzimy razem z nimi przy stole, a nie obserwujemy proces badawczy, gdzie obiekty testowane są nam prezentowane pod kloszem. Opowiadanie staje się również przysiadalne, niepotraktowanie żadnym filtrem, czy wykoncypowaniem (co by było strasznym chybieniem – nieprzekonywujący o właśnie fałszerstwie) dzięki crème de la crème aktorskiemu. Przy takim porządku opowiadania to oni są prowodyrami wyrazistości obrazu, zróżnicowania i dzięki ich akrobacjom film nie grzęźnie, nie jest teatralny, a witalny, przekomiczny i nieprzewidywalny. Tomasz Kot wiemy, że potrafi być ultra komediowy, jednak tutaj przyjmuję role niedominującego, na wycofaniu grającego bohatera. Tak samo Kasia Smutniak gra na drganiach i szmerach. Maja Ostaszewska potrafi być doskonale tykającą bombą, tłumiącą w sobie więcej, niż siedem uczuć. Jej mąż Łukasz Simlat doskonale paruje się z jej reakcjami, jako również ten pasywny w życiu na płytkim oddechu poddający się przeciętności. Natomiast Wojciech Żołądkowicz jest tutaj kimś, kogo każdy z nas ma w swojej ekipie – takim elektryzującym towarzysko człowiekiem, z dystansem do siebie, pozwalającym się z siebie śmiać, ale równie celnym w byciu kumplem od robienia psikusów innym. Michał Żurawski jest tutaj największym zgrywusem, żart to jego metoda działania, jest prostolinijny, ale nie prostoduszny, a dosyć cwany. Aleksandra Domańska gra tutaj postać, która jest zagapiona w cudze słowa, łatwo popada w zachwyt, ale jest najmniej skażona tym cyrkuśnikowaniem dla miłej atmosfery przez resztę. Ich zachowanie wynika też z hedonistycznego podejścia do życia. Jej bohaterka jest dobrym "wtrąceniem" i wytrąceniem ich z rutyny. To jest dream team, a przetasowania ich nastrojów są na gorąco, niewidzialne z kosmosu kilkanaście minut przed ich nadejściem. Dzięki temu to jest utwór tak bardzo impulsywny.
Nieznajomi to efektowna, nie efekciarska robota. Wyprasza z mieszkania sztuczności i do tego samego zmusza swoich bohaterów. Nie popada w skrajności, a pokazuje jak ważny jest w relacjach ruch, niczym w organizmie krwiobieg. Kłamstwo ma ludzkie nogi. Syta ta kolacja z częściowo od nowa poznającymi się znajomymi.
To taka polska wersja włoskiego filmu, ale obsada aktorska dała radę. Można się trochę pośmiać 😉