To film niezwykle kameralny, ale potrafiący być też efektowny, a to coś zupełnie niecodziennego, jak na dzisiejsze standardy rozrywki płynącej z ekranu. 6
Sylvester Stallone to jedna z tych gwiazd, która dla pokolenia lat 80. i 90. zawsze będzie kimś wyjątkowym, dlatego też nowe filmy z jego udziałem są sporym wydarzeniem. Tym bardziej, jeśli mówimy o tak ciekawym pomyśle na film jakim może pochwalić się Samarytanin.

Tym razem legendarny Sly wciela się w postać tytułowego superbohatera. Wiele lat przed wydarzeniami, które rozgrywają się w filmie Samarytanin stoczył owiany legendą i tajemnicą pojedynek ze swoim największym wrogiem i jednocześnie bratem - Nemezisem. Z tego starcia zwycięsko wyszedł tylko jeden, jednak te wydarzenia sprawiły, że postanowił rozstać się z życiem superbohatera i ukrył się w cieniu.
Młody chłopiec o imieniu Sam jest wielkim fanem Samarytanina i wolne chwile spędza na znalezieniu tropów, które mogłyby go zaprowadzić do swojego idola. Z drugiej strony musi mierzyć się z trudami życia i pomagać matce w wiązaniu końca z końcem, nierzadko decydując się na nie do końca legalne zlecenia od lokalnego gangu. Kiedy po jednej z akcji wchodzi w konflikt z jednym z członków grupy przestępczej, w jego obronie staje starszy mężczyzna Joe Smith. Sam zaczyna podejrzewać, że to właśnie on jest zapomnianym herosem sprzed lat.

Samarytanin pomimo bycia przedstawicielem kina supebohaterskiego bardzo różni się od tytułów, które przychodzą nam na myśl, kiedy pomyślimy o tym podgatunku dziesiątej muzy. Nie jest to kino na wskroś efekciarskie, które zalewa widza komputerowymi efektami z każdej możliwej strony. To kino zupełnie odmienne od doskonale znanych nam widowisk Marvel Studios czy DC Films. To film niezwykle kameralny, ale potrafiący być też efektowny, a to coś zupełnie niecodziennego, jak na dzisiejsze standardy rozrywki płynącej z ekranu. Samarytanin wydaje się być idealnym filmem do superbohaterskiego uniwersum M. Nighta Shyamalana z Niezniszczalnym na czele.
Wielkim plusem Samarytanina jest fakt bycia "historią z sąsiedztwa", co w zalewie filmów superbohaterskich, gdzie już nie tylko ratujemy Ziemię czy Kosmos, ale ale i całe multiwersum, jest czymś całkiem odświeżającym. Poza tym film w reżyserii Julius Avery'ego (facet nie znalazł się przed kamerą przypadkiem - to właśnie on nakręcił Son of a Gun oraz Operację Overlord, a aktualnie pracuje nad horrorem The Pope's Exorcist, w którym Russell Crowe zagra legendarnego egzorcystę Gabriela Amortha) serwuje nam bardzo fajnie napisaną relację młodego chłopca bez przyjaciół z samotnikiem, którego egzystencja od lat jest okraszona życiową monotonią.

Sylvester Stallone w roli będącego wiecznie nie w sosie samotnika wypada całkiem dobrze. Oczywiście w trakcie seansu dostrzeżmy jego braki w warsztacie aktorskim, ale ten kto zna jego dorobek nie będzie się tym w ogóle przejmował. To Sly w pełnej okazałości, który stroi groźne i nierzadko krzywe miny. Z racji nadania głównemu bohaterowie supermocy ekranowe pojedynki 76-letniego aktora z dużo młodszą obsadą wypadają naturalnie i nie powodują zgrzytania zębów, jak w przypadku wielu innych współczesnych produkcji, w których w rolach głównych grają legendy kina akcji lat 80. Prawdziwym wygranym Samarytanina wydaje się być jednak Javon Walton, który po raz kolejny tworzy niezwykle charyzmatyczną i charakterystyczną postać. Fani serialu Euforia powinny obejrzeć ten film chociażby dla tego utalentowanego młodego aktora.
Samarytanin w żadnym wypadku nie zmieni, ani nie uleczy gatunku superbohaterskiego, który poszedł w kierunku efekciarskości. Tak jak wspomniałem - to kino rozrywkowe będące jednocześnie niezwykle kameralną opowieścią, w której Sylvester Stallone odnalazł się idealnie. Chętnie obejrzałbym kontynuację, o ile Amazon oraz sam aktor będą zainteresowani.
Dla mnie super film, fajny klimacik z Stallone 😉