10/10 – W końcu miałem przyjemność obejrzeć świetny, brutalny, mroczny i przepełniony akcją film sci- fi. Przeczytałem gdzieś, że jest to godny następca "Ukrytego wymiaru" z 1997 roku. Zgadzam się z tą opinią w 100%. W filmie tym napięcie jest na wysokim poziomie przez cały czas. Praktycznie nie mogłem się oderwać od ekranu. Ciekawy pomysł. Owszem coś podobnego pewnie "już było" ale w tym przypadku w ogóle mi to nie przeszkadzało. Co do obsady: Dennis Quaid przeżywa chyba teraz drugą aktorską młodość. Pojawia się na ekranach coraz częściej, a jego filmy mniej lub bardziej komercyjne trzymają stały poziom. Z kolei Ben Foster też jest całkiem niezły. To chyba pierwszy film, w którym mi się podobał. Cóż mogę jeszcze dodać. Chyba jeszcze to, że jest to film obowiązkowy dla każdego fana dorosłego sci-fi.
7/10 – Film dla fanów post- apokaliptycznych wizji. Tym razem wszystko zawdzięczamy wirusowi. "Carriers" pomimo, iż nie dzieje się w nim dużo potrafił mnie zaciekawić. Pewnie duża w tym zasługa samego tematu. Zwróciłem uwagę na ten film, ponieważ gra w nim Piper Perabo- nic na to nie poradzę, że ją lubię. Ponadto pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie Chris Pine. To drugi film, który z nim widziałem. Pierwszy to oczywiście "Star Trek". Jak na razie jest w moim "rankingu" na plusie. Jedynym minusem jest dla mnie główny motyw filmu- podróż przez zdziesiątkowane Stany tylko po to, by dotrzeć na plażę, na której główni bohaterowie spędzili radosne chwile w dzieciństwie.
3/10 – Zdecydowanie najsłabsza część cyklu. Gorsza nawet od "4" którą do niedawna uwazałem za nieporozumienie. Co do "Księgi miłości" mam dwa podstawowe zarzuty. Po pierwsze stara się być tym czym tak naprawdę nie jest. Scenarzyści chyba na siłę chcieli zrobić komedię z przesłaniem, ale w moim odczuciu całkowicie im to nie wyszło. Po drugie, bohaterowie są nijacy. Do dziś pamiętam obsadę z "American Pie 1-3". O aktorach z "7" zapomniałem tuż po zakończeniu filmu. Ponadto Stifler z tej części jest najgorszym w historii. Przebija nawet tego pajaca z "American Pie: Wakacje". Do pozytywnych elementów filmu mogę zaliczyć niektóre żarty na granicy dobrego smaku. Chociaż przyznaje scena z łosiem była przegięciem. Mam nadzieje, że to już koniec "American Pie". Jeśli jednak nie to sugerowałbym twórcom rozbicie skarbonek i zatrudnienie podstawowej a co za tym idzie sprawdzonej obsady.
3/10 – Kolejny film klasy "B" już z chyba królem tego typu produkcji czyli Cuba Gooding Jr. Swoją droga co się stało temu aktorowi. w 1996 roku szczytowe osiągnięcie czyli Oscar za "Jerry Maguire", potem dobre role w "Men Of Honor" i "Radio". Jak dla mnie jego upadek zaczął się od "Norbit" i od tego czasu nie zagrał w niczym tak naprawdę wartym uwagi. Co do samego filmu film jest nudny i po prostu schematyczny. Wyrazistą postacią jest tylko Johnny Messner i tylko ze względu na niego daje "aż" tak wysoką ocenę.
7/10 – Dobra animacja dla całej rodziny. Może i brakuje tego "czegoś" dla dorosłego widza ale twórcy nadrabiają to akcją i nieograniczona wyobraźnią. Postacie są nawet sympatyczne a główny pomysł filmu jest oryginalny.
3/10 – Zgadzam się z poprzednimi opiniami. Jak na animację to kiepsko. Większych lub nawet mniejszych plusów się nie dopatrzyłem. Historia słaba, jeszcze słabsze wykonanie, żadna z postaci nie wzbudza sympatii i nie zapada w pamięć. Ale największym minusem jak dla mnie jest polska wersja językowa, ale nie chodzi mi o sam dubbing, tylko o nachalne i sztuczne wprowadzanie polskich odniesień. I o ile w takim "Shreku" było to trafione i przede wszystkim zabawne, to w tej animacji jest niemal żałosne. Nie polecam.
3/10 – Filmu tego powinni unikać zagorzali katolicy, ponieważ w wielkim skrócie ksiądz staje się wampirem, odkrywa zarówno żądzę krwi jak i namiętności. Na plus zasługuje przede wszystkim odwaga ponieważ taki film nie powstanie u nas nawet za 100 lat. Ponadto niektóre sceny są ciekawie zrobione. Jednakże film jest za długi i w większości przegadany. Jednak muszę przyznać, że jest o klasę lepszy od pewnego hitowego, amerykańskiego romansidła o wampirach.
5/10 – Moim zdaniem film stanowczo przereklamowany. Nie zaprzeczam, że ma charakterystyczny styl Tarantino, jednak w moim rankingu jego najlepszym filmem nadal pozostaje "Pulp Fiction" od którego nie można było sie oderwać. W przypadku "Bękartów wojny" pojawiają się "dłużyzny" które mogą trochę męczyć. Gdzieś czytałem, że film ten ma świetne dialogi, ale jakoś mnie specjalnie nie ruszały. Co do obsady Brad Pitt dobrze wypada, ale jest go stanowczo za mało na ekranie. Z kolei Christoph Waltz gdy tylko pojawia się na ekranie film od razu nabiera tempa. I w tym przypadku krytycy mieli rację, świetna rola. Najnowsze dzieło Quentina jest średnie, ale bez porównania lepsze od "Grindhouse: Death Proof".
1/10 – Wielkie nieporozumienie i całkowicie zbędna kontynuacja co najwyżej przeciętnych filmów, które jednak potrafiły zatrzymać przy ekranie. Twórcy tego "dzieła" pozbawieni podstawowej obsady, zdecydowali się dać ponad naturalne moce mordercy z hakiem. Już samo to rozwiązanie poważnie mnie zniechęciło. Napięcia mamy jak na lekarstwo. Owszem jest trochę akcji, ale co z tego skoro to w ogóle nie rusza. Ponadto o aktorach występujących w jedynce można powiedzieć, że są mniej lub bardziej obecni w przemysle filmowym, to o obsadzie "trójki" lepiej zapomnieć natychmiast po obejrzeniu. Strata czasu.
2/10 – Film ten mogę odradzić osobom powyżej 7 roku życia. Dla dorosłego widza nie ma w nim nic wartego uwagi. Owszem jest sporo akcji, efektów specjalnych, a na drugim planie przewijają się znani aktorzy jednak cały ten zestaw w ogóle nie rusza. Ponadto dziecięcy bohaterowie są bardzo, ale to bardzo denerwujący. Moja pierwsza myśl po obejrzeniu tego filmu, to pytanie czemu Robert Rodriguez popada w takie skrajności. Z jednej strony "Desperado", "Od zmierzchu do świtu", "Sin City" z drugiej "Mali agenci", "Rekin i Lawa" oraz "kamień życzeń". Osobiście wolę pierwsze oblicze, ale niestety nie można mieć wszystkiego.
Proszę czekać…