Ocena dość łaskawa, bo jednak końcówka, jakby to ładnie powiedzieć… ssie. Mimo wszystko cała reszta trzyma w napięciu pierwszorzędnie.
Zawiązanie akcji strasznie na siłę, ale gdy już się to rozhuśta, nie może się zatrzymać. Efekty nie przyćmiewają aktorów. Rezultat: najlepszy film o X-Menach.
Miało być coś więcej, a wyszła kolejna Opowieść o Dobrym Człowieku Zmuszonym do Drastycznych Działań. Główną przyczyną brak zdecydowania co do konwencji.
Wizja przyszłości całkiem ciekawa, ekranowa żółć odpowiednio chorobliwa, Josie Ho jak zwykle cudna. Fabuła – nudna.
Odjazdowy LGBT-manifest, który powinien być nakręcony szesnastką, nie cyferką. Mimo to całkiem pomysłowy, zabawny i ze świetnie wykorzystaną muzyką Schoenberga.
Cały Miike: hongkońska nostalgia, absurd rodem z anime i nader niestandardowe podejście do pomocy humanitarnej w jednej paczce. Odlot.
Nie tyle film, co ćwiczenie stylistyczne i nieciekawy intelektualnie reportaż. Ogląda się bez bólu – i tyle konstruktywnego mogę o nim powiedzieć.
Niskobudżetowe sci-fi zrobione tak, że w ogóle tego budżetu nie widać. Widać za to dobry pomysł, inteligentnie wplecioną politykę i świetne zakończenie.
Ciekawe zawiązanie akcji, fragmenty imponującej destrukcji i niezłe zakończenie. Cała reszta – do wyrzucenia.
Historia powstania filmu ciekawsza niż on sam. Przynudza, ale mimo to warto zapoznać się z tą ciekawostką, w końcu nieczęsto można dokopać Myszce Miki.
Proszę czekać…