Narracja jest bałaganiarska, szczególnie na początku. Za to klimat mrocznej melancholii i oldschoolowy soundtrack – wspaniałe.
Zombie z Sundance. Jak to zombie – powolne, ale gdy już się zbiorą w sobie, mają moc. I fajną muzykę. I świetny ostatni akt.
Trochę nieskładne, ale sam potwór i zniszczenie, które sieje, nawet dziś robią wrażenie. Świetna muzyka i mocne przesłanie (i nie szkodzi, że podawane łopatą).
Ciekawostka historyczna, zresztą w swoim czasie pewnie bardzo istotna. Niestety nic więcej, bo bezstylowe i toporne to niemożebnie.
Gagi celne i niecelne wymieszane w mniej więcej równych proporcjach. Jednak, koniec końców, Gordon’s alive.
O dziwo da się obejrzeć. Mimo wszystko – jeśli się nie ma kasy, to albo kręci się "Obławę", albo zatrudnia Koreańczyków. Na pewno nie robi się takiego czegoś.
Sono znów o ważnych rzeczach, znów z sercem i stylowo. Jednak tak wyśmienitemu wariatowi takie jednowymiarowe i nieco rozbabrane historie trochę nie przystoją.
To jest chore. Lecz, jak zwykle u Sono, wszystko, co chore, czemuś służy. Kolejny triumf – to już się robi nudne.
Sono po raz kolejny przechodzi sam siebie – jest ekstremalny i kocha kino na zabój. Śmiałem się do rozpuku z krwawej rzeźni i teraz boli mnie brzuch.
Najbardziej godardowski, a zarazem najprzystępniejszy film Ossanga. Świetna, zwariowana pierwsza połowa, drugiej nie zaszkodziłoby żwawsze tempo. Elvire <3
Proszę czekać…