Typowy Aronofsky: świetna pierwsza połowa trzyma w napięciu, forma jest znakomita, ale reżyser zbyt szybko uderza w wysokie tony i końcówka już tylko otępia.
Formalne cudeńko, ale mogło być lepiej. Mimo intrygującego początku i otoczki mistycyzmu, historia unika potencjalnie najciekawszych kierunków.
Zgrabnie o konflikcie pragnień i obowiązków, o mieszaniu się tradycji z nowoczesnością. Zgrabna też forma – dokument siedzi tu blisko fabuły. 7+
Tym razem troszkę słabiej, ale i tak Chung Mong-hong jest jednym z najciekawszych reżyserów pracujących obecnie w Azji. Ma chłop styl. 7+
Jumpscare’y, wszędzie jumpscare’y. Choć i tak najbardziej boli niewykorzystanie tła społeczno-gospodarczego, którym film chwali się na początku.
Jeden Ważny Problem Społeczny na minutę filmu – to się nie mogło dobrze skończyć. Trochę dobrych scen i humoru, ale ogółem za dużo tu wszystkiego.
Gdy już myślałem, że skończy się na rozczarowującej dydaktycznej nucie, finał dostarcza znakomity, mądry morał. I ta forma!
Wolę "Branded to Kill", tu jeszcze czasami nie do końca wiadomo, czy Suzuki jest geniuszem, czy tylko amatorem z kamerą. Za to finał wybitny. 8?
Niby wszystkie składniki są w porządku (fajni aktorzy, dobre zdjęcia, akcja), a jakieś to takie niezborne, bez życia i rytmu.
Film, przy którym nadużywane określenie "epicki" traci jakiekolwiek znaczenie. To trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.
Proszę czekać…