Siadając w sali kinowej byłem przekonany, że film trwa 115 minut. A tu jednak 132. I w tym cały jest ambaras, że powinno być te 115.
Trochę za mało tu autorskich dziwactw, by na dobre wybić się ponad standard, ale przynajmniej jest to standard solidny.
Przelewająca się forma doskonale pasuje do tego płynnego, niestabilnego życia. No i Dafoe (genialny!) jako po prostu dobry człowiek – świat się kończy. 8+
Proces myślowy scenarzysty: rasizm, rapsy, ziuuuu, bum-bum, bach, strzelają DUŻO, rapsy, bum, ziuuu, potem elfy, smutna mina Willa Smitha, WYBUCHYYY.
Poprzednie filmy YL miały dużo do powiedzenia o życiu i to nadawało sens dziwactwom. A tu jest tylko monotonne okrucieństwo i pytanie: po co to wszystko?
Ostrożne 8. Zmieściło się tu dużo więcej dobrego niż można by się spodziewać po filmie zaklasyfikowanym jako rom-com. I oczywiście +1 za gruby żart z 9/11.
Może pamięć mnie zawodzi, ale wydaje mi się, że te jego poprzednie filmy, które znam, były zgrabniejsze, lepiej trzymane w ryzach. Ten się trochę rozłazi. 6+
Oto moja elokwentna, profesjonalna oraz – rzecz jasna – obiektywna recenzja nowych "Gwiezdnych wojen": :O
Czasem trochę nieociosany, w końcówce nie unika też przesady, ale łatwość tworzenia nastroju i pisania wiarygodnych dialogów imponują. Świetna główna postać. 8?
To nie miało prawa być tak dobre. Na początku figle, potem powaga – ta strategia często na mnie działa. Nie zgadzam się z wymową finału, ale to wina książki.
Proszę czekać…