Nakręcone dla żartu, bo Ruiz się z kimś założył. No i fajnie, ja to szanuję, ale czy od razu trzeba się tym komukolwiek chwalić? Nuda, panie, nuda.
Klasyk – film tak pędzi do przodu i jest tak napakowany atrakcjami, że brakuje mu jakiejkolwiek dynamiki. Jedyne, co się wyróżnia, to żałosny epizod Eltona J.
Zwyczajowo ponarzekałbym na jumpscare’y, ale mi się nie chce. Za bardzo wciągnąłem się w przygody tej fajnej paczki. I tyle emocji w końcówce!
Ładne, można się pogapić, grają też fajnie, ale bardzo to zwiewne i do tego za krótkie – kilka scen ewidentnie potrzebowało więcej czasu, by wybrzmieć.
Opowieść o opowieści w ramach opowieści. Całkowicie oryginalna rzecz ze znakomitymi zdjęciami, ale czy naprawdę musiała być AŻ TAK usypiająca?
Realizacyjna surowość bardzo mu służy (fajerwerki przeszkadzałyby w utrzymaniu napięcia), ale w rozwodnionym zakończeniu wychodzi z reżysera debiutant.
Wszystko pięknie, ładne zdjęcia, cudny dźwięk, ale film mi się tu kończy, a ja pytam "To tyle? Naprawdę nie ma tu żadnej metafory, żadnej większej głębi?".
Sam nie wiem, niby ciekawe i odpowiednio krwiste, ale te wszystkie typowo nowomodne, młodzieżowe ekscesy formalne strasznie mnie wymęczyły (#starość).
Takie filmy o relacji sztuki i rzeczywistości tygryski lubią najbardziej. Genialne (tak!) ostatnie ujęcie.
Na granicy żartu i poważnej religijnej refleksji urodziło się takie oto cudeńko. pisze podśpiewując piosenkę z napisów końcowych
Proszę czekać…