Obraz człowieka znudzonego życiem i innymi ludźmi. Dobrze, że wplata kilka scen humorystycznych, bo nawet z nimi jest dosyć depresyjny.
Zaskakująco dobry jak na lewacki eko-thriller, chociaż większość postaci squatersów to tylko wydmuszki bez życia, co czyni go mało wiarygodnym.
Ostatnie sceny: wow. Ciężko go określić, trochę taki paranoiczny thriller romantyczny + groteska. Dziwaczny i unikatowo zrealizowany, z polem do interpretacji.
Półamatorską realizację wynagradza skutecznym mieszaniem wariantów rzeczywistości z urojeniami, co daje całkiem ciekawy i niejednoznaczny film.
Trochę jak pełnometrażowy, hiszpański, pierwszy sezon "True Detective" w roku 1980. Świetny klimat, muzyka i zdjęcia, chociaż fabularnie nic wybitnego.
Świetny klimat chatki na odludziu w środku zamieci, ale poza tym to typowy Tarantino – najpierw przegadany, a potem rzeź. Niby spoko, ale ileż można?
Przez pierwszą godzinę – dobra komedia, typowo durna i amerykańska, ale dobra. Druga połowa to jednak zupełnie zbędne sceny akcji i schematyczne zakończenie.
2 h 20 min na jednym ujęciu i w zasadzie chyba te pozorne ograniczenie napędziło ten film, bo dzięki temu jest autentyczny. Świetna muzyka, dobry klimat.
Początek pobudza ciekawość, końcówka jest w porządku. Zabrakło pomysłów na środek, który stanowi zbiór stuko-strachów, z których za wiele nie wynika.
Nie wiem co było glupsze, plaskie role oprawców, czy głowna bohaterka i jej osobliwa zemsta. Podobała mi się za to sama realizacja filmu.
Proszę czekać…