nie jestem wielkim fanem SW. ale kocham ten świat za niesamowitą konsekwencję, spójność i płynność wątków w każdej części. i to zarówno w filmach kinowych, grach komputerowych czy serialach animowanych. niezależnie od zmieniających się czasów, narzędzi, kolejne części, będąc realizacyjnie inne od siebie, są mimo wszystko takie same, tak samo szlachetnie opowiedziane. po prostu ujmuje mnie ta mitologia, paradoksalnie bardzo nam bliska. pojęcia wyboru miedzy złem a dobrem, stosunek mistrza i ucznia, czy też mądra dyplomacja to elementy religii, filozofii czy polityki dobrze nam znane od bardzo dawna, lecz błyskotliwie i genialnie wplecione w ten kosmiczny kontekst.
btw: czy są na forum jacyś Trekkowcy? :)
widziałeś LUCAS IN LOVE? http://video.google.com/videoplay?docid=5058529870025933880#
to jest dopiero świetne :)
a wiecie jaki jest przepis na idealnego aktora?
otóż trzeba wziąć trochę gliny, trochę gówna i zgniatać w kulkę… tylko nie za mocno, bo wyjdzie reżyser :)
> nowosz o 2009-08-20 12:45 napisał:
> … a momentami wręcz słaby, mizerny, nudny, przewidywalny, oklepany. Patrząc na
> obsadę spodziewałem się niezłego kina. Dostałem średniej klasy gniot z
> niedopracowanym scenariuszem. Dialogi – porażka, swoim poziomem przypominają
> dialogi z "M jak Mdłości" czy jakiś inny KLam. Dla tych, którzy mają po dziurki
> w nosie filmów o amerykańskich bohaterach ta pozycję sugeruję omijać wielkim
> łukiem.
ciekaw jestem, w którym odcinku "m jak miłość" albo "klanu" słyszałeś takie dialogi?
Nagadałeś się? Świetnie. Sparafrazowałeś w 90% wypowiedź Michała Dajera, podciągając ją pod swój chybiony felieton. Nie zmienia to faktu, że nie wybroniłeś się od mnóstwa błędów rzeczowych, uogólnień i mantrycznie powtarzanych stereotypów o rynku reklamowym. Jak już nas zdążyłeś przyzwyczaić, również o Johnie Woo dajesz tylko zdawkową informację, szukając argumentów na swoją korzyść. Otóż sam Woo pracuje obecnie w USA nad dwoma projektami. Jest bardzo cenionym reżyserem, jakkolwiek reżyserem kina akcji. Trudno, przyzwyczaił nas od końca lat 80’ do swoich wizjonerskich posunięć, które Hollywood łyknęło bez zachłyśnięcia. Został ekspertem w tej dziedzinie. Wytwórnie o niego walczą. Zastanów się, czy uprawiając przez całą amerykańską karierę ten akurat gatunek kina, był on wiarygodny w oczach producentów jako reżyser kina kostiumowego? Nie sądzę. To tak jakby Jarmush przyszedł z propozycją nakręcenia nowego Bonda… Dałbyś mu kasę bez wahania? Wybacz, ale reżyserów jest w USA mnóstwo i co jest chyba unikalne, większość z nich uległa mocnej specjalizacji i zaszufladkowaniu. System producencki, gwarantuje wybór optymalnego reżysera do danego projektu. Pomysł Woo na film kostiumowy, jakby nie było, mógł ocierać się o zwykła fanaberię znudzonego reżysera. Inna sprawa, że Woo już od dawna chciał się zabrać za prace w rodzimych Chinach, odkąd kinematografia wyszła poza granice Hong-Kong’u, młodzi chińscy reżyserze zyskali większą niezależność, a finanse zaczęły bardziej rządzić się wolnorynkowymi zasadami. Więc proszę nie uprawiaj taniego biadolenia, że "Hollywód kasy mu nie dało", bo logika takiego postępowanie jest bardziej oczywista niż Ci się może wydawać. Pozdro.
boże, nie chwal się. nie graj tutaj roli pana nauczyciela. bo z tego co czytam, to g****o wiesz, albo źle to wszystko interpretujesz. tak się składa, ze sporo osób na tym forum powiązanych jest z "branżą" i te twoje denne powoływanie się na menadżerskie autorytety i doświadczenie reklamowe raczej nikomu tu nie imponują, skoro i tak pleciesz bzdury. inna sprawa jak możesz wytykać rzekome błędy rzeczowe, skoro sam twój felieton od nich i od taniej generalizacji aż ocieka.
i tak dla twojej wiadomości to homelandem horroru była w pierwszej kolejności Europa (początki kina grozy, adaptacje powieści gotyckich), a w okresie powstania dźwięku Ameryka. Horror w Azji przypadł na bardzo późny okres narodzin gatunku gore. nie wiem skąd masz informacje, że "Tam jest ich nieporównywalnie więcej.". mogę się założyć, że nie masz absolutnej racji i z łatwością poprzerzucać się tytułami.
btw2: ten fragment rozśmieszył mnie totalnie. czy dla Ciebie do teraz jest zagadką jaki kraj produkuje filmy? myślisz, ze takie kwestie są trudne do sprawdzenia, albo ktoś umyślnie je preparuje? ciekawe. a może dziwi Cię to, że plany zdjęciowe, lokacje filmów Amerykańskich kreci się np. w dużo tańszych studiach czeskich? albo park Yellowstone zastępują nasze Bory Tucholskie? takie to dziwne?
uśmiałem się. kolejny pokemon po nieudanej randce. a skoro tak unikasz komentowania filmów w internecie, to nie przyszło Ci do głowy, że nikt po prostu nie ma ochoty ich czytać. wybacz, ale jak widzę twój komentarz, to według mnie reprezentujesz, co najwyżej poziom płyty chodnikowej i jeśli uważasz, że twoje grafomańskie wypociny mają w jakimś stopniu ugodzić fana serii to niestety się przeceniasz. chyba jeszcze mało kina widziałeś skoro akurat Harrego Pottera uważasz za najgorszy film w życiu.
pozdro dla Ciebie, wajda
> tolo o 2009-08-03 01:07 napisał:
> Podpiszę się pod tym imieniem i nazwiskiem. Nie boję się tego, choć wiem, że
> dużo fanów i fanek będzie uważać mnie za kompletnego idiotę, ale widziałęm wiele
> filmów w swoim życiu i to jest ten NAJGORSZY!!! Zacznę od tego, że właśnie
> wróciłem z kumplem z kina i nigdy mi się nie zdarza komentować filmów w
> internecie, ale to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. 2,5
> godziny beznadziejnych, głupich, nieśmiesznych, nudnych scen. To najbardziej
> żałosne widowisko jakie miałem okazję zobaczyć. zresztą widowisko to i tak za
> dużo powiedziane. Spodziewałem się chociaż jakiś walk i efektów a tu gówno, no
> NIC. ZUPEŁNIE K**** NIC!!!humor do bani, non stop jakiś cholerny romans, kto z
> kim się całuje jest głównym wątkiem filmu, a sceny z sznurowadłem, czekoladkami
> i innymi są krótko mówiąc żenujące!!!!!!. Głosy na forum mówią, że osoby nie
> czytające książki nic nie zrozumiały z filmu i fakt, bo kurna ja nic nie
> skapowałem, chociaż nawet dla osoby, która nie była wtajemniczona ten film
> wydawał się jakby pocięty z różnych kiepskich seriali typu dynastia czy moda na
> sukces. MASAKRA. To, że nazywa się ta część księciem półkrwi też ledwo z niego
> wynika. ja nie mogłem uwierzyć, patrzyłem na kumpla, który cały rok czekał na
> ten film i czytał książkę nie wiedzieliśmy się czy się śmiać czy płakać. Od tej
> pory, tzn od powstania tego filmu obowiązkiem kina powinno być płacenie po
> seansie, bo ja za ten film K**** chcę moję pieniądze z powrotem, a reżysera i
> scenarzystów powinni ukarać zakazem wykonywania zawodu z pożytkiem dla
> społeczeństwa!!!!
>
> AAAA i jescze jedno. Te recenzje w serwisie musiałbyć opłacone:). Miło się
> ogląda?? Dobra gra?? Humor?? Mroczny klimatt? Fajne sceny wspomnień? -
> jesus… określe ten film tak -— SHIT HAPPENS!!!
>
Ochocho.. "chłop" się z branży znalazł…
Ty chyba żartujesz? Bay i wojsko? Oczywiście! Sprytni Japończycy w porozumieniu z producentami zabawek (najpewniej dotowanymi przez rząd) wymyślili sobie, że stworzą historię o robotach walczących ramię w ramię z amerykańska armią, a Bay pociągnął to dalej i spróbował zekranizować. Miał do wyboru polska armię, no ale szerokie wpływy i to, że akcja dzieje się w USA przekreśliły te plany na rzecz Marines’ów… Ty naprawdę naoglądałeś się jakiegoś Fahreheinta 911? Czy w każdym filmie wietrzysz teorię spiskową? Błagam.
Guzik mnie obchodzi gdzie pracujesz. Bo nie zmienia to faktu, że albo jest to na tyle błahe stanowisko, że nie jesteś do końca w stanie prześwietlić mechanizmów rządzących tym rynkiem i musisz posługiwać się wyświechtanymi opiniami o rzekomych autorytarnych PRODUCENTACH albo po prostu mylą Ci się pojęcia miedzy zakresem kompetencji DYSTRYBUTORÓW a PRODUCENTÓW.
Mniemam, że pracujesz gdzieś w dystrybucji. Ale wybacz. To trochę musztarda po obiedzie. DYSTRYBUTOR jest ostatnim elementem układanki filmowej. Musi przepchnąć gotowy już produkt, korzystając z wymyślonej przez producentów strategii reklamowej, pijarowej. Wtedy faktycznie wchodzi w grę jak mówisz – "reklama, reklama, reklama" oraz publicity. W Europie z prostych ekonomicznych względów, nie departamenty danej wytwórni lecz dystrybutorami są lokalne firmy zewnętrzne, które zakupują konkretne projekty czy dla kina czy dla telewizji (słynne targi producenckie podczas festiwalu w Cannes). Tu nie ma miejsca na kreatywność. Tu już jest za późno na opinie widzów. Film już istnieje. Zagwozdką są tylko pola i czas eksploatacji. Ale zapewniam Cię, PRODUCENCI do powiedzenia mają zdecydowanie więcej i z pewnością nie bazują na prostym liczniku kasy fiskalnej i prywatnych preferencjach jakiejś rady programowej danej wytwórni. Wiele projektów powstaje i powstawać będzie ze względów prestiżowych, eksperymentalnych, tradycji kina, lojalności wobec danych twórców itd. Nie przez przypadek skupuje się prawa do adaptacji książek, które cieszą się popularnością, nie przez przypadek skupuje się gotowe skrypty zagranicznych scenariuszy, ponieważ lokalnie historie tych filmów poruszyły widzów. Nie przez przypadek obserwuje się rynek komiksowy i trendy w nim zachodzące. To wszytko i wiele innych czynników ma wpływ na to, co będziemy oglądać w kinie. Myślę, że reprezentujesz bardzo zakompleksioną wizję współczesnego widza. Wizje, powiedziałbym, już nieco przeterminowaną. Widzowie, nie są już tak bardzo zmanipulowaną masą, bez grama samoświadomości. Wręcz odwrotnie. Odbiorcy są coraz bardziej cyniczni. Wyczuleni na prowizorkę. Coraz bardziej wymagający i to zarówno od strony merytorycznej, dramaturgicznej jak i nawet technicznej. Przykładem jest chociażby ten serwis i setki jemu podobnych. Wszystkie przestrzenie, gdzie zwykli ludzie wymieniają się opiniami. Klasyfikują, rankinguja i "gwiazdkują". To przynajmniej 2 ogromne festiwale filmowe w ciągu roku w samej Polsce. Do tego kilkanaście mniejszych, na które z roku na rok wybiera się więcej ludzi. Nie mówię już o skali całej Europy. Nawet po wyjściu z sal kinowych multipleksów, leżą karteczki z prośbą o krótką ocenę filmu. Czy aby na pewno zdanie tych ludzi nikogo nie obchodzi? To nie są wybrańcy, eksperci, etatowi krytycy. To bardzo zwykli miłośnicy kina, z których opinią coraz bardziej się liczy i trzeba będzie się liczyć.
Czy naprawdę wolisz żyć w złudnym przekonaniu, że są jacyś niezdefiniowani, niedostępni, – dodałbym – mistyczni PRODUCENCI, którzy wedle swojego widzimisię serwują nam filmy, które bezkrytycznie musimy przyjmować, w dodatku pozbawiając nas jakiejkolwiek roli w decydowaniu czy film jest dobry czy zły? Czy Ty na kino parzysz jak na jakaś faszystowską maszynkę do robienia pieniędzy? Bez grama czynnika ludzkiego, a jedynie ze ślepą ideologią tzw. "producentów"???
Jeśli tak to widzisz – współczuję.
Wybacz, ale większość tego co piszesz powyżej to denny populizm nadający się na kolejny antykorporacyjny film M. Moore’a i próba udowodnienia za wszelka cenę tak naprawdę nie wiem do końca czego czego. Że żyjemy w świecie V jak Vendetta czy Equlibrium? :) Oczywiście, jednostkowo widz nie znaczy nic i faktycznie nie ma wpływu na danego producenta. Na szczęście kino to widzowie, liczba mnoga, prawo skali, konsumenci chodzący do kina, wypożyczający DVD, kupujący-niekupujący gadżety, budujący społeczności fanów wokół konkretnego filmu, tworzący przestrzeń dyskusji, sprzyjający filmowi ferment itd. To setki serwisów, box-office’ów, rankingów, ankiet, czy pokazów focusowych. Czy wciąż uważasz, że tyle zmiennych, danych, liczb nie ma wpływu na to, co się w kinie dzieje? Nie bierzesz pod uwagę tego, że czasami słabe wyniki finansowe, wcale nie muszą iść w parze z popularnością i skalą zainteresowania danym filmem, serią itd? Czy nigdy nie zastanowiłeś się, że decyzje o wypuszczaniu np. kolejnych części podyktowane są zdrową logiką, niekoniecznie rynkową? Że jest coś takiego jak tradycja filmów fanowskich, które niezależnie od "wyników" i jakości będą miały w miarę stałą liczbę zapaleńców, przebierających się za Lorda Vadera, zabójcę z Krzyku, czy komandora Kirka? A czy nie słyszałeś o tym, że nawet banalna ilość zapytań w google, pobrań p2p związanych z danym filmem, wyświetleń na YT – może być całkiem niezłą motywacją do wypuszczenia odświeżonej wersji filmu? To jest zapewniam Cie, jedynie garstka generowanych przez nas samych – widzów – zmiennych jaką kierują się PRODUCENCI. Jeśli nie wierzysz. Żyj w błędzie.
Pozdro, wajda.
uśmiałem się. piszesz jak pokemon, w dodatku same sprzeczności i bzdury.
podejrzewam, ze sala była tak przepełniona, ze siedziałeś w pierwszym rzędzie…
i dlatego teraz się mścisz za to swoje "nieogarnianie całego widowiska"! :)
co jak co, ale każdy argument a propos zdjęć i efektów specjalnych mogę Ci zbić
w w trzech słowach… NIE ZNASZ SIĘ!
bum bum, fifarafa, combosy, pozdro…
wajda
> Garret_Reza o 2009-06-25 13:55 napisał:
> O fabule czy zdjęciach pisać nie będę, bo a) każdy ślepy wie, że te elementy są
> tragicznie wykonane i b) nie mają w przypadku takich filmów znaczenia – ale w
> pewnym momencie będę zmuszony o nich wspomnieć.
>
> Zajmę się więc tylko efektami specjalnymi, bo to na nich film fruwa, od Jowisza
> po Ziemię. Miało być dużo bum bum, Optimus z bandą miał robić brum brum, i
> wszyscy byli by zadowoleni. Okazuje się jednak, że Bay nie umie, lub nie chce,
> robić porządnego kina rozrywkowego. Bolączki poprzedniej części przeszły do
> następnej: chaos panujący na ekranie jest tak toporny do ogarnięcia, że głowa
> mała: kupa złomu po jednej i drugiej stronie, jedna się błyszczy i wygina brwi w
> „V”, druga nie błyszczy i to całe „V” ma już zamiast twarzy. Gdy się sparzą, nie
> sposób ich odróżnić, trudno dopatrzyć się kto komu i co wyrywa. Wszystkie
> combosy idą w tym miejscu na marne, bo nijak nie da się ich dostrzec. Całą
> finezję mechanicznych piruetów szlag trafił.
> Winę za to ponosi również kamera, która robi 50 różnych ujęć na minutę, z czego
> żadne nie ogarnia całego widowiska, tylko wsadza nos gdzie nie trzeba. W efekcie
> widziałem ułamki tego, co powinienem.
>
> Kolejna kwestia: widowiskowość. Jest zerowa, lub w momentami (las) bliska zeru.
> Choćby akcje końcowe: pustynia, piramidy, na dole mrówki z karabinami próbują
> coś zdziałać (na polski: wrzeszczą ile sił w płucach). Z pozoru epika pełną
> gębą. W praktyce rzucanie ujęciami na lewo i prawo: to rozdupczają piramidę, to
> strzelają, to przybędzie znikąd kolejny robot, i jeszcze jeden, tu przeleci
> młody Indy ze swoim manekinem (wyrywając mu jednocześnie rękę), tu kilku
> żołnierzy pomacha, tu ktoś umrze… Na żadnym elemencie nie da się skupić,
> całości nie chce się więc ogarnąć… Eeee, po co tego tyle?
>
> Teraz paradoks z mojej strony: akcji jest tu zdecydowanie za mało! Dużo więcej
> jest tu elementów fabułopodobnych: czyli naćpana mamusia, drący ryja ojciec,
> drący ryja latynos, drący ryja gość w garniturze z rządu… Jakieś
> roboty-bliźniaki z topornych poczuciem humoru na poziomie przedszkolaków itp.
> Akcja w stanie czystym tutaj nie występuje. Nawet pojawienie się T-1000 nie
> przeszkadza bohaterom w pogawędce na boku („Odchodzę! Wsadzała w Ciebie swój
> język” – co z tego, że język miał 1,5 metra i wystawał dziewczynie z majtek?).
> Gigantyczna rozpierducha na środku pustyni, kamulce latają, maszynki świrują –
> ok. Ale rodzice muszą wyjść na środek i odstawić przedstawienie („Nie zostawię
> Cię! ; Musisz!”).
>
> Mógłbym trochę jeszcze ponarzekać, ale po co? Dziwne, że ktokolwiek doczytał aż
> tutaj…
>
>
> Plusy: "Jeśli Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo… To kto stworzył ICH?" ;
> a Megan Fox zna swoje miejsce – nawet przytyła.
> Minusy: głupie, nieudolne, na siłę.
>
> 3/10.
Proszę czekać…