Oglądając ten film czułam się jak jakbym była pijana i nie mogła skupić wzroku na tym, co dzieje się na ekranie. A fabuła równie bełkotliwa jak obraz.
O tym ,co stoi za fasadą pozorów udanego życia, zwietrzałej miłości, życia rodzinnego, ambicji zawodowych. Spojrzałem w otchłań – otchłań spojrzała we mnie.
Numery śpiewano-tańczone w nadmiarze nużą (przynajmniej mnie), ale satyra na przemysł filmowy całkiem celna.
Niespełnione obietnice + mocno stępione ostrze ironii w filmie, który powinien być samograjem. Ratuje go tylko najsympatyczniejszy prezydent US ever.
Film mnie nie kupił, delikatnie mówiąc. Lubię stylizowane westerny, ale za dużo tu bełkotliwych pretensji do metafizyki.
Coś pomiędzy Wściekłymi psami a Les 7 jours du Talion. Że w przemocy nie ma nic konstruktywnego i o ludzkiej bezradności wobec zła.
Trochę fajnych zdjęć, fabuła nudna jak flaki z olejem a w doktorze Mengele najbardziej demoniczny był jego notatnik.
Mnie przypadł do gustu. Świetne aktorstwo – dlaczego tak rzadko pisze się dobre komediowe role dla kobiet?
Z coraz większym zainteresowaniem patrzę na kino rumuńskie. W końcu chyba powinnam, skoro prawie co roku jeżdżę tam na wakacje…
Się nasłuchałam superlatywów o tym filmie, a tu historia jak w dziesiątkach innych, tyle że lepiej zrealizowana i z dobrą obsadą.
Proszę czekać…