Trochę "ile można w kółko o tym samym", a trochę mnie ten festiwal beznadziei i zgnojenia zaczął w pewnym momencie autentycznie przerażać.
Ładny esej o przeszłości zaklętej w architekturze i jeszcze paru innych rzeczach. Kończy się milion razy, ale jest zbyt intrygujący, by mu tego nie wybaczyć.
Niepotrzebne powtórzenia rozrzedzają dobry materiał. Zgrabne nawiązania do typowo westernowych motywów.
Filmowa pasja w jądrze ciemności. Realizatorsko w sumie nie powala, ale ma ważne rzeczy do powiedzenia. No i sam bohater – cóż to jest za okaz!
Zabawne, że drugi film FK pod każdym względem prezentuje się bardziej debiutancko od pierwszego. Jałowy, brzydki, siermiężny realizm.
Kelemen debiutował z dala od realizmu. I był to bardzo zacny, świetnie sfilmowany debiut. Bez dialogów byłby wręcz znakomity.
Da się zrobić amerykański film, w którym bohaterka przez 5 minut je ciasto bez akompaniamentu muzyki, i do tego jest to najlepsza scena w tymże filmie? Da się.
Niby taki tam zwykły snuj (choć z pięknymi zdjęciami), ale Pereda jak zwykle musiał coś zakręcić i zakombinować. Z wybornym skutkiem.
Ładnie buduje paralele między bohaterami, nawet jeśli ostatecznie wynika z tego mniej, niż by się chciało. 6+
Grubo przefajnione. Nic się nie dzieje, a tu milion trików wizualnych i pierdyliard ejtisowych piosenek. Fabuła też do bani, tylko Charlize jak zwykle rządzi.
Proszę czekać…