To serio McDonagh? Chyba musiał odreagować po poważnej "Kalwarii", ale wyszedł narracyjny i realizacyjny burdel bez bohaterów. Tylko dialogi czasem zabawne.
Fajny w ten uroczy sposób – "w sumie to nie umiemy pisać dialogów, ale to przecież nie przeszkodzi nam w nakręceniu tego filmu, skoro bardzo tego chcemy, nie?".
Jeśli chodzi tylko o to, co widać na pierwszy rzut oka, to jest to o wiele za mało. Jeśli natomiast chodzi o coś więcej, to kompletnie nie wiadomo, o co.
No dobra, może być 7. Krytycy mają używanie jak zwykle przy filmach GR, ale ja tam lubię jego styl. Tym razem przesadził z nudnym CGI, przez co siadła końcówka.
Precyzyjny? Oczywiście. Znakomicie zagrany, wyreżyserowany? Jasne. Genialny, zmieniający życie? Ależ skąd. Ale dam to 8, niech będzie – za sceny na ulicy.
W końcu patos jest w pełni uzasadniony, w końcu mamy główną postać z odpowiednią motywacją, w końcu klucz kolorystyczny ma sens. W skrócie – w końcu!
Najpiękniejsze fajerwerki powinny być na koniec filmu, a właśnie wtedy była tylko poduszka-pierdziuszka.
Ten film jest jak jego czworonożny bohater – pozszywane ze skrawków monstrum, które mimo to biega i jest urocze, bo włożono w nie dużo serca.
Natchniony bałagan. Wszyscy tak chwalą, ale co ja poradzę, że mnie – mimo swoich niezaprzeczalnych zalet – wymęczył?
Straszy z dużą swobodą, a przy tym jest inny niż wszystkie. Tylko ta kulminacja… Lubię takie odjazdy, ale ten wyjątkowo zgrzyta.
Proszę czekać…