Po przeczytaniu tego komentarza można stwierdzić, że albo tego filmu nie widziałeś, albo absolutnie nie zrozumiałeś. Na dodatek ten nacjonalistyczny bełkot i narzekanie że film z Berlinem w tytule jest o Berlinie. Może jeszcze oskarż Nicka Cave’a za to, że sprzedał się Wendersowi i jest ukrytą opcja niemiecką?
Nooo… zapowiada się pełnokrwiste kino przygodowe spod znaku starego Indiany Jonesa, z tajemnicą, pościgami i humorem. Zaczynam z niecierpliwością wyglądać tego filmu.
Mam tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł, żeby ten film zdubbingować, bo chyba za…morduję.
Efektowny – Co prawda nie tak dobry i poruszający jak "Akira", ale nadal daje radę. Obowiązkowa rzecz dla fanów steampunku – ci znajda tu mnóstwo mechanicznych zabawek, przekładni, zębatek i wszystkiego tego parowego tałałajstwa. Niewątpliwie film jest znakomicie zrealizowany pod względem technicznym – animacja jest płynna, szczegółowa i wygląda obłędnie, zwłaszcza gdy w grę wchodzą wszelkie maszyny. Wnętrze Parozamku jest po prostu niesamowite, przypominające monstrualny wykwit jakiegoś szalonego umysłu (co w sumie się nawet zgadza). Nieco gorzej jest z fabułą, ale i tutaj każdy powinien znaleźc cos dla siebie – jest sporo akcji, nieco romansu, szczypta opowieści o niespełnionych marzeniach i wizjach przeradzających się we własne karykatury… Niektóre momenty bywają nieco infantylne, dialogi pełne są podniosłych deklaracji, całość zaś koniec końców ma bardzo pozytywne (może nieco naiwne) zakończenie… ale mnie sie podobało. Nawet jeśli kogoś nie satysfakcjonuje opoowieść nosząca znamiona sagi rodzinnej, z obowiązkowym odkryciem wyjątkowości bohatera, z pewnością może obejrzeć choćby dla naprawde niesamowitej animacji. Mnie sie podobało. 7/10.
Oj tam, czemu nie? Lata 80’ miały swoje tasiemce – Piątek 13, Koszmar z Ulicy Wiązów, Halloween, Teksańską masakrę. Stonoga idealnie pasuje do tego, żeby stanąć obok Piły i Resident Evil (podobno ma być 5 część) i masą kontynuacji psuć dalej kino…
Ke? Ogladałem jakiś czas temu "Historie przemocy" i jakos nie do końca ogarniam, co "Chrzest" miał stamtąd zerżnąć. Jakieś konkrety? Bo dla mnie pierwszym skojarzeniem był raczej "Dług". A Koterski tam grał epizodyczną rólkę.
Kto ma woltomierz? – Króciutki, ledwie 55-minutowy film naładowany jest energią, która starczyłaby na kilka dużych produkcji. Gdyby chcieć określić, czym jest "Electric Dragon" niewątpliwie można by go określić jako historie o superbohaterach – oto dwaj ludzie, którzy przeżyli w dzieciństwie porażenie prądem, które zamieniło ich w elektrycznych freaków – ich pojedynek jest tylko kwestią czasu. Mamy tu wszystko – powolne odkrywanie swoich "mocy", próby życia w społeczeństwie, motyw zemsty, piorunujący finał, a wszystko to podane w komiksowym, industrialno-komiksowym sosie. Pod względem wizualnym na pewno jako porównanie przychodzi "Tetsuo" (podobne przyspieszenia obrazu, perspektywa w ruchu, praca kamery) – o ile jednak dzieło Tsukamoto było zdechumanizowane i transowe, o tyle film Sogo Ihii jest bardziej karnawałowy, wypełniony jazgotliwą, noisową muzyką i odrobiną humoru. Na duży plus zasługuje także rola Tadanobu Asano – po "Ichi the Killer" jest to kolejny film, w którym stworzył postać jednocześnie intrygującą, nieco przerażającą, ale i zabawną.
Bardzo ciekawy film, ode mnie dostaje 9/10
Wczoraj sobie odświeżyłem po latach i stwierdzam, że ten film nadal się doskonale trzyma. Nie tylko pod względem atmosfery, klimatu i napięcia (panowie z Hollywood – oglądać i uczyć się, że długimi ujęciami, wolnym ruchem i ciszą też można budować napięcie!) ale także pod względem technicznym – nie wiem, być może to kwestia mody retro, ale wszystkie te białe płaszczyzny, krągłości i monitorki nadal wyglądają niezwykle świeżo. Widać kunszt ekipy – zwłaszcza w ujęciach z odwróconej perspektywy: sala, w której pracują Dave i Frank, gdzie nie wiadomo, co jest podłogą, a co sufitem, – coś znakomitego. No i wątek Hala, który nie ma w sobie nic efektownego – ot, kilka rozmów, beznamiętny głos, a wali w łeb niczym solidny młotek. No i muzyka… chyba nikt tak jak Kubrick nie potrafił zastosować muzyki klasycznej w swoich filmach…
Bez dwóch zdań, jeden z najlepszych filmów w dziejach kinematografii.
Mieszane uczucia – Z jednej strony film jest znakomity plastycznie, z porażającymi i wstrząsającymi niekiedy widokami, ze znakomitym aktorstwem i poruszającym tematem (żołnierz po przegranej wojnie postanawia zająć się w Birmie grzebaniem swych zmarłych towarzyszy). Całość pyta przy okazji o sens okrucieństwa i konieczność wypełnienia swego obowiązku wobec zmarłych. Z drugiej strony film jest momentami niesamowicie naiwny: piekło wojny zostało tutaj potraktowane lekko, z perspektywy oddziału, który umila sobie czas śpiewem… Co więcej, w oddziale nikt nie kwestionuje rozkazu poddania się, wszyscy odnoszą się potem przyjaźnie zarówno do miejscowych, jak i Anglików – ani śladu zawiści czy chęci odegrania się, ani nawet żalu czy rozgoryczenia. Troche bajkowe to wszystko… Mimo to warto obejrzeć, bo to klasyka japońskiego kina.
[7/10]
Nasłuchałem się na temat tego filmu sporo złych rzeczy – że głupi, słaby, bezsensowny itp. Po obejrzeniu stwierdzam, że nie jest tak źle, choć do poziomu "Planet Terror" daleko. Jest kicz, jest absurd, dużo strzelania, czerwonej farby, nawet jakieś cycki się trafiły. Aktorstwo takie jak trzeba – maksymalnie przeszarżowane i karykaturalne, z twardszym niż diament Trejo na czele; drewniane i ociekające testosteronem dialogi ("Maczeta improwizuje"), wreszcie sporo czarnego humoru i absurdalnych sytuacji (akcja z jelitkiem i motyw z ochroniarzami). Coś mi jednak nie pasowało – miałem wrażenie, że w niektórych momentach Rodriguez za bardzo przegina, łamiąc zasady logiki. Owszem, jasne – tego typu filmy naginają ją do granic wytrzymałości, jednak jakiś cień prawdopodobieństwa powinien zostać zachowany – a tu sie momentami nie udało.
Ale ogólnie film przyjemny, do obejrzenia ze znajomymi przy piwie. 7/10.
Zaskakująco dobra rzecz – aż sam się zdziwiłem. Mając sentyment do serialu spodziewałem się knota z marnym aktorstwem i idiotycznym scenariuszem. Dostałem zaś film, który co prawda jest głupi jak kilo gwoździ (latanie czołgiem? helikopter robiący beczkę? wtf?) ale przy okazji daje sporo lekkiej i łatwej rozrywki. Trochę śmiechu, sporo akcji, szczypta romansu a przede wszystkim aktorstwo – dawno nie widziałem czegoś tak przerysowanego i karykaturalnego. Ale to właśnie dobrze – zrobienie z tego filmu komedii sensacyjnej wyszło mu tylko na zdrowie, a fakt, że niemal wszyscy aktorzy szarżują jak wariaci tylko dodaje smaczku. Powaga by ten film zabiła. Wady? Wykastrowanie mentalne Barracusa (nagle zrobili z niego pacyfistę… no i jednak aktor grający w filmie nie ma charyzmy Mr. T), niekiedy szkaszaniony montaż, a przede wszystkim nadmiar efektów specjalnych (sekwencja eksplozji kontenerowca – po co ja się pytam?). Ogólnie mam wrażenie, że najwiekszą krzywdę zrobili filmowi producenci, robiąc z tego remake "A-Team" – z pewnością wiele osób zraziło się do tego filmu przez wzgląd na sentyment.
Ja sam daję 7/10, bo bawiłem się nieźle.
Proszę czekać…