Akcja dzieje się podczas II wojny światowej w okupowanej przez Niemców i francuskich kolaborantów Casablance. Łatwo się tam dostać, ale trudno ją opuścić, zwłaszcza jeśli jest się poszukiwanym przez nazistów, tak jak działacz czeskiego ruchu oporu Victor Laszlo (Paul Henreid). Jedyną jego nadzieją okazuje się właściciel nocnego klubu – Rick Blaine (Humphrey Bogart), cyniczny Amerykanin, który nie jest skory do pomocy, tym bardziej że żoną Victora, jest jego była ukochana, która złamała mu serce, Ilsa (Ingrid Bergman). Dawne uczucia odżywają. W zamian za ułatwienie mężowi wyjazdu z Casablanki Ilsa proponuje Rickowi siebie. Główny bohater musi dokonać wyboru. Czy uczucie zwycięży w obliczu wojny? Scenariusz powstał na podstawie cieszącej się niewielką popularnością sztuki Murraya Burnetta i Joan Alison „Everybody Comes to Rick's”, która nigdy nie doczekała się premiery na Broadwayu. Na realizację obrazu przeznaczono zaledwie 950 000 dolarów, co zmusiło ekipę do drakońskich oszczędności (samolot widoczny w ostatnich scenach zrobiony był z… kartonu). Casablanca to jeden z tych filmów, które mimo upływu lat się nie starzeją. Obraz Michaela Curtiza zdobył pięć nominacji do Oscara® oraz 3 statuetki, włączając w to nagrodę w kategorii „najlepszy film 1943 roku”. Anonimowy
Nie tylko kobiety – Nie tylko kobiety uwielbiają "Casablancę". Wiedziałem, że to klasyka, ale hasło romans mnie skutecznie przed długi czas odstraszało od tego filmu. W końcu się zebrałem. Obejrzałem i… nie tylko kobiety uwielbiają ten film. Uwielbiam go. Zjawiskowa Ingrid Bergman i zamknięty w sobie Bogart tworzą taki klimat, że słowo romans nabiera nowego znaczenia.
Zatem "zagraj to jeszcze raz Sam…"
Uwielbiam ten film! – Ktoś wcześniej napisał, że film nie powalił na kolana. Mnie powalił … i to dosyć dawno temu. Nie będę powtarzać sloganów, że klasyk itd. Film jest po prostu doskonały niezależnie od tego, kiedy powstał. Jedne filmy się starzeją inne nie. Mimo że tłem jest wojna, czyli wydarzenia minione, fabuła pozostaje uniwersalna, jak to w melodramacie. No i przede wszystkim doskonałe aktorstwo duetu Bergman –Bogart. ***ciekawostka*** Bogart był człowiekiem „nikczemnego wzrostu” (tak by napisał o nim Sienkiewicz:)! W związku z powyższym w Casablance właśnie przyszło mu grać w butach na wysokich obcasach i podeszwach, aby przewyższać swą partnerkę:)! Jak się okazuje, każdy sposób jest dobry, aby robić odpowiednie wrażenie…
> Jana o 2009-09-01 22:17 napisał:
> przyszło mu grać w butach na wysokich obcasach i podeszwach, aby
> przewyższać swą partnerkę
I właśnie ta informacja skutecznie odstraszała mnie od tego filmu. Za każdym razem, gdy widziałam Bogarta i Bergman razem na ekranie, myślałam tylko o tym. Ja jeszcze słyszałam, że ten gość musiał stać na jakimś pudle, żeby być wyższym od dziewczyny.
No i druga sprawa: z początku film troszkę przynudza. Podchodziłam do tego filmu przynajmniej dwa razy i go wyłączałam. Mam słabość do starych filmów, ale gdy są nudne to się z nimi nie męczę. Ale. Ale w końcu to jeden z najsłynniejszych filmów w historii, a dla wielu osób jest to najbardziej ulubiony film. Więęęc po prostu musiałam to oglądnąć. Zebrałam się w sobie, przetrwałam początek i… jak to było do przewidzenia… zakochałam się w nim. Jestem nim absolutnie zachwycona. Już początek nawet nie jest nudny kiedy się rozumie sens filmu.
Wspaniała para głównych bohaterów, wspaniała gra aktorska. Humphrey Bogart jest wspaniałym aktorem
Ingrid Bergman jest olśniewająca i zjawiskowa. Co prawda kompletnie nie mam pamięci do twarzy i jak dla mnie jej twarz nie jest jakaś charakterystyczna, może się mylę. Jest po prostu klasyczną pięknością z dużym pokładem uroku i wdzięku.
Dziś już filmy nie mają takiego uroku i aktorzy już tak nie promienieją takim blaskiem. To cecha starych filmów: magia, wdzięk i czar. Pewnie można by było coś takiego zrobić i dziś, tylko trzeba by nakręcić film starym sposobem (nie wiem, nie znam się na technicznej kwestii). W kinie to dopiero musiał być efekt.
Jeden z najpiękniejszych filmów jakie widziałam. Arcydzieło.
10/10
"Ha!" – Film mnie zaskoczył pod dwoma względami: po pierwsze – jak na produkcje lat40. nie był aż nadto łzawy ;P, a po drugie – miał wyjątkowo inteligentne teksty, które swoją ironiczną zabawnością nie miały wywoływać salwy śmiechu, lecz właśnie uśmiech półgębkiem ("ha!"). Dodatkowo piękna jazzowa muzyka i niemelodramatyczne zakończenie:)
Pozostałe
mnie ten film nie oczarował jak większość ludzi film niezły bez szału