Nie uwierzę, póki nie zobaczę :p
6.5/10 – Ten film powinien być traktowany nie jako dramat, lecz jako komediodramat kostiumowy, bo niewiele w nim elementów dramatyczny za to dużo makabrycznych.
Nie porywa, ale ogląda się go bardzo sprawnie. Obsada jest gwiazdorska, ale nikt tu nie miał specjalnie okazji do wykorzystania swojego potencjału, bo w postaciach zdecydowanie zabrakło głębi. To samo tyczy się fabuły, która jest raczej schematyczna, ale mimo tego ciekawa.
O niczym nie mogę powiedzieć złego słowa, co najwyżej kilka rzeczy mnie zawiodło, ale to w dalszym ciągu dobry i bardzo ciekawy film.
7/10 – Mocny, brutalny, chory, krwawy, zwyrodniały, szokujący. Francuzi wiedzą jak robić horrory, bo te przymiotniki w tym samym stopniu odnoszą się do filmu „Martyrs” – w trakcie obydwu nie wierzyłem co się dzieje (mimo, że wiele już widziałem na ekranie). „Najście” ma nad „Martyrsem” taką przewagę, że nie próbuje na siłę szukać ideologii i filozofii do tego co się dzieje. Tutaj mamy czystą jatkę, która o dziwo trzymała mnie w napięciu. „Najście” nie unika tego co we wszystkich współczesnych horrorach najgorsze – głupota. W dodatku ta głupota jest spotęgowana do granic możliwości, niektóre sceny nie mają za grosz logiki i jakiegokolwiek sensu, co momentami aż bawi. Mimo tego i tak to jeden z ciekawszych horrorów jakie w ostatnim czasie widziałem.
Mam nadzieję, że Noe mnie nie zawiedzie i nie będzie to regularny pornos z doczepioną na siłę filozofią. A zwiastun na razie to zapowiada.
7.5/10 – "Paprika" czyli Nolan może się schować. Anglik wziął pomysły z tego anime i podał w "Incepcji" w przystępny i bardzo hollywoodzki sposób i dzięki temu "Incepcja" osiągnęła taki sukces, ale wszystkim innym wygrywa obraz Satoshi Kona.
Największym minusem "Papriki" jest to, że bardzo łatwo się pogubić, zarówno w fabule, jaki i w tym co jest jawą, a co snem. Jednak nie sposób nie docenić twórców za to, jak bardzo złożony i skomplikowany świat stworzyli. Potęga wyobraźni.
To co wyróżnia ten film na tle innych anime to też świetnie wyglądające i połączone ze sobą wizje senne i rewelacyjny soundtrack.
Mi przypadła do gustu stylistyka "Map gwiazd", więc skuszę się na "Cosmopolis".
7.5/10 – Ciekawy to film, trochę dziwny i zgadzam się z Beznickowym, że można było odczuć lynchowski klimat. Nachalna krytyka Hollywood może trochę razić, ale jak już się zaakceptuje tą konwencję, to pozostaje wciągający seans. Cronenberg zahacza tu o wiele gatunków i to się sprawdza. Sceny komediowe sąsiadują z poważnymi lub paranormalnymi sekwencjami, a wszystko to w groteskowej atmosferze. Obsada jest złożona ze znanych aktorów i nikt z nich nie zawiódł, a Julianne Moore (po raz kolejny ostatnio) błyszczy. Świetnie w swojej roli wypadł też młody Evan Bird.
Nie miałem żadnych oczekiwań do "Map gwiazd", a zobaczyłem całkiem niezłe kino.
Zgadzam się właściwie ze wszystkim, co napisaliście. Pierwszy odcinek był niestety tylko średni. Brakuje tego magnetyzmu postaci z pierwszego sezonu, teraz w sumie tylko Colin Farell ma namiastkę tego w sobie. Jego wątek najbardziej mnie zaciekawił.
Natomiast Rachel McAdams jako "twardzielka" moim zdaniem jest sztuczna i groteskowa. W scenie, gdy jest wyprowadzana z pubu nie mogłem powstrzymać śmiechu.
A co do czołówkowej piosenki to coś w sobie ma, ale średnio pasuje mi do klimatu jakiego oczekuje po "Detektywie".
Całość to takie 6/10.
5.5/10 – Nie da się tego filmu ocenić w oderwaniu od książki. Powieść Orwella to dzieło ponadczasowe i prawdopodobnie jedna z najlepszych książek, jaka kiedykolwiek została napisana, jej ekranizacja natomiast jest co najwyżej w porządku. Nie sądzę, że to wina reżysera, moim zdaniem "1984" to książka, którą trudno zobrazować, jest łatwa do zrozumienia, ale każdy musi zrobić to sam, przebijając się przez cienką warstwę metafory i samemu wyobrażając sobie ten świat. Film zaś jest bardzo bezpośredni i dosłowny, właściwie przez godzinę wałkuje jeden temat, a widzowi pozostaje tylko obserwacja. To sporo mu ujmuje.
Bardzo na plus zaskoczyła mnie muzyka, brzmi tak jakby wyprzedziła swoją epokę i nie powstała w 1984 roku, a ćwierć wieku później.
Trochę więcej spodziewałem się po aktorach, zwłaszcza po Johnie Hurcie, którego bardzo cenię, a tutaj jakoś nie błysnął, mimo, że miał do tego sporo okazji.
5.5/10 – Muszę obejrzeć ten film jeszcze ze 2 razy, żeby go całkowicie zrozumieć (kiedyś to zrobię, ale to pewnie nastąpi dopiero za kilka lat).
Odczucia po "Inland Empire" mam mocno ambiwalentne. Z jednej strony bardzo mnie zmęczył i strasznie się dłużył, musiałem zrobić sobie przerwę w połowie, niewiele przez to zrozumialem, ale z drugiej miał tak świetny psychodeliczny klimat….., kilka momentów wręcz genialnych i gdy pod koniec zaczęło sie mniej więcej rozjasniać to trochę zmieniłem o nim zdanie z początku i mocno urósł w moich oczach. No i do tego…. LAURA DERN – genialna rola. Zawsze dotychczas irytowała mnie na ekranie, w każdym filmie w jakim ją widziałem bardzo mi przeszkadzała, ale tu wzniosła się na absolutny szczyt.
To zdecydowanie najbardziej pogmatwany film Lyncha i też najtrudniejszy w odbiorze, męczy, ale ma coś w sobie i kiedyś jeszcze zbiorę się na seans.
Proszę czekać…