"Zobacz zwiastun błyskotliwej i świetnie zagranej komedii, szytej na miarę naszych czasów!" Jak patrzę na takie zdanie w połączeniu z TYM plakatem, to widzę kandydata do Węży.
Ciężko napisać o tym filmie coś konstruktywnego, bo wywiera bardzo duże wrażenie. Moim najpoważniejszym (i póki co właściwie jedynym) zarzutem jest przesadzenie z dramatem. Pech spotyka bohaterów gdzie tylko to możliwe, wszystkie ich decyzje i zachowania okazują się być złe, przez co w scenariuszu nie ma choćby cienia nadziei i już tylko biernie możemy obserwować kolejne bardzo bolesne wydarzenia.
Wielkim plusem jest aktorskie trio w rolach głównych. Wencel, Janiczek i Budnik to zdecydowanie aktorzy "niecharakterystyczni", zwykle przypadały im role drugo- a nawet trzecioplanowe, tu jednak sprawdzili się idealnie i rewelacyjnie odegrali (z pozoru) typową polską rodzinę.
To co jeszcze w "Placu Zbawiciela" jest genialne to zmiany w tym jak postrzegamy członków rodziny na przestrzeni filmu. Na początku mamy powody by sympatyzować z każdym z nich (i to z różnych powodów). Później coraz bardziej okazuje się, że każdy z nich jest zupełnie inny niż myśleliśmy i zaczynają nas irytować (z czasem też przerażać). Co więcej jesteśmy w stanie znaleźć racjonalne przyczyny (najczęściej siedzące w zachowaniu pozostałych członków rodziny) tego co robią.
Pierwsza część filmu jest bardzo realistyczna, niesłychanie naturalistyczna, jednak w dalszej części zabrakło mi choćby momentu oddechu, jakiegoś minimalnego zróżnicowania nastroju. Jednak jednoo jest pewne – Krauze (wraz z żoną) jak nikt w Polsce potrafił konstruować dramaty.
PS Film dostępny jest na VOD za darmo.
Z tych wszystkich "tuzów" rozrywkowego sci-fi akurat Camerona lubię najmniej. Dużo bardziej wolałbym zobaczyć punkt widzenia na tą branżę choćby Ridleya Scotta, czy nawet Spielberga.
Prymitywny, przeintelektualizowany, tylko momentami celny twór smutnego człowieka. Pod przykrywką samokrytyki, Allen tworzy sobie pomnik i pieśń pochwalną. Humor rzadko trafia, częściej jest jałowy lub niepotrzebnie wulgarny.
Najbardziej chyba odrzuca mnie forma – chaotyczny, pretekstowy scenariusz i jeszcze bardziej chaotyczny montaż.
Widziałem tylko kilka filmów Allena, ale już wiem, że raczej nie polubię się z nim (nie wykluczam zupełnie takiej możliwości, bo jeszcze nie widziałem żadnego filmu z lat 70. i 80. które ponoć są najlepszy okresem Allena.
Film dużo lepszy od "Słonia" Gusa van Santa. Bardzo dobre połączenie dokumentalnej formy relacji z przedstawieniem emocjonalnej strony tej tragedii, a także przystępną formą moralizowania, która akurat w przypadku wydarzeń na Politechnice w Montrealu była konieczna.
Villeneuve jednocześnie świetnie buduje napięcie i prowadzi akcję ku nieuchronnemu, a zarazem w bardzo krótkim czasie zdążył prawdziwie i całkiem szeroko (biorąc pod uwagę jak krótki to film) przedstawić bohaterów – zarówno ofiary jak i zabójcę.
Mimo, że film nie idzie utartymi torami i nie mówi nic nowego, a tylko dokłada swój głos w sprawie i robi to w jeden z najlepszych możliwych sposobów.
Do obejrzenia tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=EmRVKJ8AUtk&t
To pierwszy przyjemny film Todda Solondza. Nie ma tu skrzywień psychicznych, zboczeń, gwałtów, ani pedofilii. Podobny pod tym względem był jeszcze "Czarny koń" z 2011, ale on był po prostu słabym filmem, więc w życiu nie nazwę go przyjemnym.
Świetny pomysł na narrację, gdzie pies jest elementem łączącym historie i nie ma tu wcale braku ciągłości (a tego się właśnie obawiałem). Płynnie przechodzimy od jednych do drugich bohaterów. Może nawet zbyt płynnie, bo moim zdaniem większość tych historii jest jakby niedokończona, urwana w połowie.
Całość w typowej dla Solondza ironicznej, barwnej formie, ale tym razem dla odmiany całkiem optymistycznej. Tylko końcówka jest tu trochę niepasująca i mam wrażenie, że dodana na siłę.
Z "Życiem z wojną w tle" mam taki problem, że nie potrafi funkcjonować jako samodzielny film, mimo, że nie jest sequelem w pełnym tego słowa znaczeniu. Emocje wywołuje tylko w kontekście tego co działo się w Happiness. Średnio mi się podoba, że Solondz postanowił ciągnąć tę historię, zamiast stworzyć coś odrębnego. Ale nawet wybrnął z tego, są tu wszystkie charakterystyczne cechy jego filmów – na szczęście obejrzałem "Życie…" w sporym odstępie od reszty, dlatego Solondzowy klimat znowu do mnie trafił.
Nastrój filmu jest bardzo podobny do "Palindromów", znowu jest ten przygnębiający ton, "genetyczne zaprogramowanie" bohaterów i brak nadziei.
Nie jestem i raczej nie będę fanem Jarmusha, trochę męczy mnie i nuży ta nieobecność fabuły. Wg mnie jest tu w pewnym sensie nadmiernym artyzm, gdzie banały są sprzedawane pod płaszczem oświecania, sformułowane w slogany o poezji codzienności. Potrafię to trochę zrozumieć i nawet docenić, bo mimo, tego, że "nic się nie dzieje" Patersona ogląda się naprawdę przyjemnie. Dodatkowo cały film trzyma postać i gra Adama Drivera, który idealnie sprawdził się jako wyciszony i skryty protagonista. (MOŻLIWY SPOJLER – trochę nowego światła na cały film jak i na postać Patersona rzuca hipoteza, mówiąca, że jest on weteranem wojennym – dawałoby to trochę bardziej tajemniczy obraz całości, ale fajnie, że mimo tego, przesłanie i wydźwięk pozostaje optymistyczne – KONIEC SPOJLERA). Wycofaną postać Drivera świetnie uzupełnia Goldshifteh Farahani, której od dziś jestem wielkim fanem.
Choć po seansie jestem bardzo zadowolony z tego co widziałem, a Paterson jest świetnym bohaterem, to jakoś nie potrafię bardziej polubić całości.
5+/6-
Film na poziomie "Przebudzenia mocy". Nic mnie tu nie zaskoczyło ani na plus, ani na minus. "Łotr 1" to fajna rozrywka i z jednej strony wygrywa z epizodem VII tym, że nie żeruje tak mocno na dorobku starej trylogii i stara się prowadzić swoją historię, a z drugiej przegrywa nadmierną powagą, brakiem luzu i mroczniejszym klimatem. W dalszym ciągu znamienne jest to, że najfajniejsze chwile Łotra 1, to momenty, gdy pojawia się Darth Vader albo R2D2 z C3PO. Bohaterowie tego filmu są pozbawieni emocji, historii, z ograniczonymi do minimum charakterami. Fabuła jest pretekstowa, prawie nieistotna, pełna miejsc i postaci drugoplanowych bez większego znaczenia. Przez to nie da się aktywnie kibicować wydarzeniom – tylko raczej biernie śledzić to co się dzieję i cieszyć oczy efektownymi widokami.
Podoba mi się cała idea rozszerzania uniwersum, bo to ta baśniowość świata (z której producenci Łotra trochę zrezygnowali) jest najlepszym elementem całej sagi i równocześnie jestem świadomy, że przy tak wielkiej komercyjnej machinie jaką są blockbustery, kolejne części – zarówno Historii, jak i Epizodów będą wyglądały bardzo podobnie, bo twórcom opłaca się opierać na nostalgii, a ryzyko pewnie nie będzie korzystne finansowo.
Proszę czekać…