Świetny słodko-gorzki film o dojrzewaniu.
Uwielbiam. Super zabawa dla całej rodziny!
Totalnie zbędne odgrzany kotlet, który nomen omen naszedł zielona warstwą pleśni. Nie mam pojęcia po co to było. Chyba tylko szarpnięcie się na kasę, bo to 'Matrix'. Dajcie żyć. Ok początek był obiecujący, ale jak dużo osób mam te same odczucia o spadku formy w czasie kolejnych minut seansu. Jest dużo easter eggow, nawiązań i często człowiek łapie się na tym że uśmiecha się półgębkiem do siebie wspominając dawne części. Ale to tylko tyle. Sam film nie zrobi furory jak 1 część. Tam był jakiś przekaz do ludu. O tym czym może się skończyć nasz konsumpcjonizm. Niszczenie planety. Etc. Tutaj mamy typowe love story ot co. W dodatku w typowym przedstawieniu świata w bezpiecznym kluczu żółty-niebieski. Brakowało mi zielonego, zgniłego filtra. Tej pulsującej muzyki w tle. Napięcia. Tutaj nawet sceny walki są nudne, opatrzył się już człek na wiele i tutaj nie było nic odkrywczego, tak jak wspominany też w 4 w glorii 'bullet time'. Ten film mam wrażenie powstał jako pomnik dla trylogii. A nie jako odrębny byt. Miał chyba bardziej za zadanie przypomnieć ludziom 1 część ( dla mnie najlepszą) i tyle. 1 Matrix zawsze będzie czymś co w tamtym czasie zrobiło dużo szumy w kinematografii i do czego ludzie będą chcieli wracać. Bo warto sprawdzić jak głęboka jest królicza nora. Oby już nie powstała kolejna część. Oby już odłączyli Neo i Trinity z Matrixa definitywnie.
Te 9 sezonów to cudowna podróż przez ludzkie życie. Przyjaźń, miłość, zdradę, złamane serce, wsparcie, wybaczenie. Śmieszy i wzrusza. Ktoś kto odpuścił sobie oglądanie po kilku odcinkach 1 sezonu wiele straci. To było fenomenalne. That was she said.
Film o niczym. Totalna strata czasu.
W mojej ocenie najbardziej zagmatwany film Nolana. Przekombinowany. Nie wiem co reżyser sobie zażywał w trakcie pisania scenariusza, ale musiało to być coś mocnego. Wiadomo że wyżej wymieniony lubuje się z zawiłościach czasu, co udowodnił w Incepcji, czy Memento. Ale tutaj mam wrażenie że tylko on wiedział co się dzieje, stało, stanie. Jedyny plus to wizualna strona filmu. Sceny puszczone od tyłu wyglądają ciekawie. Coś nowego. Ale scena z samolotem jest przereklamowana. Niby bez cgi. Ale na moje za nijaka. Bez jaj.
Sam film się nie broni. O Incepcji mówiono długo po premierze. Tutaj raczej ludzie powiedzą: no wiesz to Nolan, ale mimo to nie ogladaj, stracisz 2,5h z życia i stwierdzisz – ale słabizna…
Sam temat opiera się na wyborach moralnych bohaterów. Czy moje czyny są słuszne, czy jest jeszcze nadzieja, ile mogę jeszcze poświęcić, co więcej mogę zrobić. Mamy 3 astronautów i nagle odkrywają ósmego, oj, czwartego pasażera misji. No i jak to bywa zaczynają się komplikacje. System podtrzymywania życia nawala. I właśnie pojawiają się powyższe pytania. Sam film jest prowadzony monotonnie na jednej spokojnej tonacji, przypomina wiosenny spacer po parku. Przez dwie godziny obserwujemy głównie jak wspomniana czwórka walczy z swoimi moralniakami. Dowódca chciała aby jej ostatnia misja przebiegła bez problemów – klops. Biolog robi wszystko aby ocalić wszystkich na statku – łatwo się domyślić. Lekarka jak wiadomo z dewizą – po pierwsze nie szkodzić, chce ocalić życie pasażera na gapę. Dogląda ran i nie godzi się na drastyczne decyzje. Chyba wiadomo jakie. Trąca też tutaj SF bo nie sądzę aby NASA czy ESA wymyślili albo pakowali miliardy na wytworzenie sztucznej grawitacji na stacjach kosmicznych. To było mega irytujące dla mnie w tym filmie. Na statkach jest a idealnie w połowie między dwoma częściami nagle znika. Muzyka trochę też usypiająca przez większość seansu. Tylko w może dwóch scenach była bardziej ożywioną, krzyczała "zaraz wydarzy się coś ważnego dla fabuły, nie spać!".
Nudne filmidło. Jak komuś nie chce się spać. Niech odpali ten film, to od razu przyśnie.
Dla mnie film strasznie nudny. Smętnie posuwająca się akcja. Fabuła dla historyków kina, lub ludzi związanych z branżą, zwłaszcza amerykańską. Stąd widocznie tyle nominacji do Oscarów. Gary oczywiście bez zarzuty. Reszta aktorów w tle uzupełnia popisy głównego bohatera. Ale nie błyszczą jak on. Sam film na plus zyskuje za oprawę audiowizualną. Czarno-biały obraz, czcionka otwierająca film, wstawki sygnalizujące koniec taśmy, podbity dźwięk dialogów, jakby trochę ze studni, gra świateł i cieni, opisywanie kolorów w dialogach. Wszystko jak z tamtych lat. I to mnie urzekło najbardziej. Obraz. I zakończenie, po 2h oglądania przychodzi ulga gdy Mank odbiera swojego złotego rycerzyka i jeszcze w swoim stylu wbija szpile Orsonowi. Wszystko co się dzieje pomiędzy, dla mnie nie zrobiło wrażenia.
Świetne aktorstwo, puzzle podawane bardzo powoli, aby ułożyć całą układankę, a gdy trafia nam do ręki ostatni element z napisem "twist fabularny" to mamy takie "say what?!"
Generalnie jestem zadowolony z seansu. 6 odcinków to idealna długość na tą historię. Bez zbędnych dłużyzn.
Obrzydliwie nudny film. Zatrudnione znane nazwiska nic nie zdziałały. Przez 3/4 filmu tak naprawdę nie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi. Strasznie dziwnie poprowadzona narracja. Generalnie słabizna. Jedyny plus to całkiem ładnie wygląda neonowa scenografia, jakby cały świat iskrzył, ta gra światła i cienia wygląda całkiem spoko. Podchodziłem do niego na raty na znanej stacji na "h" i całe szczęście, że w tv, bo (nawet gdyby kina były otwarte) to byłoby szkoda na to pieniędzy…
Proszę czekać…