Temat to samograj, więc ogląda się to nieźle nawet mimo pewnej nieskładności i braku kreatywności twórców.
Tym razem Anderson nie uciekł od schematów, przez co film wzruszający i zabawny nie jest, a tylko bywa.
Znany świat wypełniony dziwnostkami. Wzrusza i śmieszy równocześnie – niełatwo osiągnąć taki efekt, a tu wydaje się to dziecinnie proste.
Niby tylko kolejna komedyjka, ale zrobiona z taką werwą, że nie można oderwać oczu. Świetne, absurdalne zakończenie. Co najważniejsze: bardzo, bardzo zabawna.
Trochę zbyt teatralny nawet jak na tamte czasy, ale też prawdziwie rewolucyjny – silne kobiety i słabi mężczyźni w westernie z lat 50.? Niezwykłe.
W jednej chwili poruszający, w następnej – nieznośnie manieryczny. Przeraźliwie długi. Za długi. Zdecydowanie zbyt długi.
Walka biednych z bogatymi nigdy nie była tak atrakcyjna… do czasu, gdy włączają się fabularne schematy. Ale i tak ogląda się dobrze. Przyjemnie kameralny.
Co za bzdury. Scenariusz pisał chyba kot reżysera, idiotyzmów nie sposób zliczyć; czarno-biały świat, banały i klisze. Nawet widowiskowych scen brak.
Fabuła sztampowa do bólu, ale przynajmniej przekonująco wykreowano atmosferę niepewności i podejrzliwości.
Relacje międzyludzkie na ponurym tle "wielkiej polityki". Koniecznie, choć chwilami reżyser jakby nie mógł określić, czy kręci snuja, czy jednak film z fabułą.
Proszę czekać…