Prequel czy paralel ? – Podtytuł "Genesis" sugerował, że film będzie próbą wyjaśnienia skąd wzięła się zaraza przemieniająca ludzi we wściekłe zombie, ale najwyraźniej jest to zmyłka, ponieważ jest to raczej odwołanie do księgi rodzaju, którą recytuje księżulo przez mikrofon w końcowej scenie. Poza tym twórcy porzucili wcześniejszą konwencję filmu nagrywanego z ręcznej kamery i teraz już nie widzimy akcji z perspektywy osoby pierwszej, lecz tradycyjnie, tak jak w innych filmach. Odnosi się też wrażenie, że scenarzyści nie potrafili się zdecydować, czy pójść bardziej w kierunku Żywych trupów, czy Martwicy Mózgu, bo oryginalności tej części brak zupełnie, jest tylko balansowanie pomiędzy konwencjami. Nie wiadomo też, czy zombizm to jakaś okultystyczna klątwa czy zwykła infekcja, którą załapał wujek po ugryzieniu przez psa.
No i żaden to prequel, jak zapowiadano, ponieważ w tle widać sceny z telewizji przedstawiające wydarzenia z kamienicy, w której akcja rozgrywała się w części pierwszej.
Filmy, do których Luc Besson przykleja swoje nazwisko powstają wg schematu – jest szemrany bohater, który ratuje dziewczynę, jest akcja z oddziałami specjalnymi, są gliny, więzienie i zamknięta dzielnica, jest psychol kiepsko nawiązujący do Stansfielda. Tak jakby scenarzyści odhaczali kolejne punkty z jakiejś checklisty. Film całkiem przeciętny, staje się nieco ciekawszy kiedy Snow dogryza córce prezydenta.
Ale te efekty komputerowe to wykładają ten film całkowicie. Sceny z CG wyglądają jak z seriali TV z lat 90-tych. I te wszechobecne światła robione w Adobe Afterefects – na youtube można znaleźć mnóstwo filmików robionych przez nastolatki, gdzie poziom grafiki bije ten film na łeb.
Zwykle należę do tych, którzy bronią grafiki komputerowej w filmach ale tutaj jest ona wyjątkowo kiepska. Widać wyraźnie, że nad CG pracowało kilka teamów – fikcyjne malownicze krajobrazy są doskonale wykreowane natomiast stworki i humanoidy to żenada. Często wyglądają jak wklejone do kadru. Dodatkowo jest to film ze studia Disneya, gdzie animatorzy mają zbyt duże zaufanie do swoich umiejętności, więc w wielu przypadkach postawiono na ręczną animację kukiełek zamiast zastosować motion capture ludzi, twarzy i zwierząt. Dlatego ruchy postaci często wyglądają karykaturalnie jak z kreskówek. Ludzie, którzy zdziałali cuda w takich filmach jak Ratatuille tutaj nie sprawdzili się w przypadku realistycznej animacji.
Rola Max’a faktycznie genialna. Stanowi wartościowy kontrapunkt dla rozgadanego dzieciaka z zespołem Aspergera.
Film niemal wybitny, chociaż balansuje na granicy charakterystycznej dla Amerykanów ckliwości to jednak jej nie przekracza. Autorem scenariusza jest facet od Foresta Gumpa i to samo mówi za siebie, chociaż w tym przypadku zrobił tylko adaptację książki. Kilka tekstów, które wypowiadał ten mały chłopak zapadnie mi w pamięć na pewno bardziej niż trywialne " życie jest jak pudełko czekoladek".
Jeśli i_darek1x pisze, że warto zobaczyć, to nie wróży nic dobrego…
A tak poważnie – najgorsza część cyklu, poważnie odstaje od reszty. Jedynie strona wizualna pozostała na poziomie – jest mroczno, ciemno i wszystko w odcieniach granatu. A fabuła, jakby ją napisał napalony nastolatek, który naczytał się komiksów o "wąpierzach" i "wilkołykach".
Przecież każdy wie, że akcja Spidermana rozgrywa się w latach 70-80. Nikt wtedy nie myślał o komórkach mniejszych niż plecak.
Zgadzam się z przedmówcami, za dużo kiepskiego romansu a za mało świetnych dialogów Freuda i Junga. Keira nieźle zagrała roztrzęsioną neurotyczkę ale moim zdaniem brawa należą się dla Vigoo Mortensena za jego subtelną i wyjątkowo trafioną kreację doktora Freuda. Nieźle się facet postarzał od czasu Władcy Pierścieni ale wiek dodaje mu klasy i stylu.
Szkoda tylko, że film się nie kończy tylko zdycha. Zamiast intrygować (tak jak w pierwszej połowie) pod koniec akcja stopniowo dogorywa co skutecznie wywołuje ziewanie.
Podobnie jak juskowiak po obejrzeniu filmu sięgnąłem po drugi tom Millenium Stieg Larssona i po przeczytaniu 10 % uważam, że to niezła lektura i na pewno przeczytam do końca. Film był bardzo sprawnie nakręcony – nie próbował nawet streścić pełnego szczegółów oryginału książkowego lecz pewne sprawy pozostawiał w domyśle. Genialnie zarysowana postać Lisabeth Salander sprawia, że czytając drugi tom mam przed oczami Rooney Mare.
Nawiązania ? To wygląda jak kolejny epizod Alien, zrobiony przez mistrza. Wygląda to na próbę wyjaśnienia genezy tego wielkiego Obcego siedzącego na tronie, który przewijał się w pierwszej części.
W sieci nowy film Scotta nazywany jest nawet prequelem serii o Obcych.
Oby tylko starczyło mu pary i nie było zbyt dużo odgrzewanych kotletów to sukces murowany.
Tą absurdalność podkreśla już od samego początku CGI wyjątkowo kiepskie jak na ten rodzaj filmu. Szczególnie drażniące jest to na farmie, gdzie widać wyraźnie, że cała dekoracja umiejscowiona jest w studio a zaraz za murem wyznaczającym granice posiadłości wstawiono cukierkowe angielskie widoczki.
Być może ekipa od brytyjskich plenerów czekała zbyt długo na dobrą pogodę i dlatego zastosowano takie rozwiązanie…
Albo scena kiedy niemieccy żołnierze zaprzęgają konie do ciągnięcia ciężkiego działa na wzgórzu. Toż to prawdziwa wycinanka. Każdy plan nakręcony osobno i wszystko razem kiepsko posklejane.
Proszę czekać…