Filmom z Nicolasem można sporo wybaczyć, bo są filmami z Nicolasem. Ale pisania na łydce (bo przecież nie na kolanie) i kręcenia ziemniakiem nie wybaczę.
Dużo większy rozmach, dużo lepsza zabawa. Choć kilka mniej oczywistych gagów jednak by się przydało.
Szalenie prostackie i w sumie mało pomysłowe. Ale gdy już akcja rusza z kopyta, można się nawet pośmiać.
Creepy stuff, tyle że… na wesoło. Różowa psychoza (różowa "Psychoza"?). Inni adepci postmodernizmu niech patrzą i się uczą, jak żonglować konwencjami.
Słyszę narzekania, że to ściema grana na jednej nucie. Ale przecież jedna nuta też może być fajna – musi tylko być konsekwentnie podana. Tu jest.
Przez pewien czas to wredny (bo wykalkulowany), ale całkiem wzruszający i zabawny film. Szkoda, że w drugiej połowie już chyba sami twórcy się nim znudzili.
Oczywiście, że wtórne, oczywiście, że równie zabawne. Zresztą przede wszystkim dlatego, że każdy ma tu do tej wtórności dystans. Napisy końcowe mistrzowskie.
Stylu MM z ostatnich lat będę bronił, bo jest konsekwentnym wyborem artystycznym. Scenariusza tego filmu nie obronię, bo nie można bronić czegoś, czego nie ma.
Pod płaszczykiem głupiej akcji złośliwa żmija przemyca wredny, celny komentarz nt. pierwotnego zamiłowania do przemocy. Taki horror to ja rozumiem.
Przepaść stylistyczna między 2. a 3. częścią jest taka, jakby zaraz po średniowieczu nastąpił barok. No i wyobraźcie sobie, że nie jest to fajne. W ogóle.
Proszę czekać…