2/10 – Jeszcze kilka takich seansów i obstrukcja mózgu zapewniona. Jak to coś można podpinać pod gatunek "komedii", a tym bardziej romantycznej. Gdzie temu subtelnością do "Absolwenta" czy "Annie Hall". Już nie chodzi mi o to, że schematyczność i nielogiczność, bez których gatunek by już dawno umarł, ale żeby historia trzymała się jakoś kupy. I ta nieszczęsna Hudson, znowu z tą swoją miną jakby cierpiała na całodobową menstruacje.
6/10 – Film za bardzo stronniczy? Skrajnie lewicowy? Raczej nie. Nie powiedziałbym. Wiem jedno na pewno – z tego był świetny materiał na film. Wyszedł kolejny, typowy obraz, mówiący głośno "wojna jest be". Kilka rażących błędów logicznych w fabule, dziurawy scenariusz i dość przeciętne wykonanie sprawiają, że film nie tyle zaciekawia, co irytuje. I do tego ten Murphy. Może dobry do jakieś rólki w "Batmanie", ale na coś poważniejszego to wymięka.
6/10 – Ładna bajeczka oparta na faktach. Taki "Lot nad kukułczym gniazdem" w wersji light. Nie będę ukrywał – podobał mi się. Humor przedstawiony w komedyjce jest lekki i co najlepsze nienachalny. Williams nie robi z siebie debila jak to inni "komicy" zwykli czynić, żeby przyciągnąć naszą uwagę. Gorzej jest jeżeli gdzieś tak w drugiej połowie filmu dochodzi dodatkowy gatunek – dramat. Wtedy ginie jakaś koleżanka głównego bohatera i wtedy zaczyna brakować jakichkolwiek emocji. Ale trzeba przyznać, że film wyróżnia się z grona głupkowatych komedyjek. Ale to wciąż za mało…
6/10 – Nie no, jest naprawdę nieźle. Historia opowiedziana ze sporym dystansem, powagą, sentymentalnością, momentami bardzo smuci, czasami przeraża relacjami międzyludzkimi. Kilka scen za bardzo teatralnych, kilka dialogów za bardzo mdłych, ale za to masa scen przypadła mi do gustu i jeszcze do teraz je rozpamiętuje, na przykład przejażdżka Hanka z Bessie, coś cudownego. Poza tym naprawdę wielki popis swoich umiejętności dały panie Streep&Keaton, nawet ten DiCaprio, którego zbytnio nie lubię nie przeszkadzał mi.
5/10 – Strawna papka z podstarzałym Waynem. Jedyne co wyniosłem z tego klasycznego westernu to końcowe ujęcie Johna na koniu i powolne oddalenie kamery. Chociaż same zakończenie wyglądało tak jakby twórcom zabrakło taśmy filmowej. Przyczepię się jeszcze do dialogów i owego "humoru". Scenarzysta filmu musiałbym wyjątkowym drętwiakiem!!
4/10 – Zdaję mi się, że po takich sukcesach (kasowych ma się rozumieć) jak "Sin City" czy "300" Frank Miller przeliczył swoje możliwości i przypuszczam, że nie wiedział o czym chce zrealizować film. Objawia się to w straszną niespójność i chaos w wielu scenach. A może taki właśnie miał być film? Strona techniczna niezła to trzeba przyznać, ale raczej "Sin City" bije ją na głowę.
4/10 – Harris próbuje swoich sił, realizując western, ściśle trzymając się gatunkowych sprawdzonych schematów. I nawet mu to wychodzi. I tak wyszło pasmo spektakularnych strzelanin, pościgów, ale niestety to już wiele razy było i za bardzo oryginalnością nie wieje. Szkoda… bo po takiej obsadzie można spodziewać się wiele i po tych czterech gwiazdkach nadanych przez "FILM" :)
3/10 – Craig może i Bondem jest niezłym, ale w roli Żyda w dramatycznej sytuacji się nie sprawdza. Aż się prosi o wzbogacenie filmu o jakieś bardziej wyraziście nakreślone postacie i wątki, by podkreślić napięcie związane z ukrywaniem się tak dużej liczby ludzi w białoruskich lasach.
3/10 – Niezła komedia. Taka westernowa wersja "Matrixa" – koleś-kowboj w locie oddaje serię strzałów, kilka kul go przy tym trafia, ale kij z tym, leci dalej, leci, leci, przeładowuje broń i cały czas leci i leci… :) Poza tym dość nieostre zdjęcia, kamera cały czas lata w nieładzie.
6/10 – Nawet, nawet. Sceny batalistyczne trochę chaotycznie zrobione, dość stłumione przez muzykę, ale odróżniają się od bezmyślnej napierdzielanki ukazanej na przykład z w spielberowskim "Szeregowcu". Patos? Może i był, ale za to bardzo ładnie zatuszowany. Za to niestety przerysowane postacie i zakończenie, które najwyższych lotów niestety nie było.
Proszę czekać…