Pomarudziłbym, że to ledwie pokaz slajdów, ale jednak ostatecznie przekonał mnie i jako film. W sumie przekaz ma tu taką siłę, że i pokaz slajdów byłby ok.
Wychodzi to od noiru, więc już za sam punkt startowy ma u mnie plus. A potem zaczyna kluczyć, mylić tropy, dziwaczeje. Bardzo stylowo dziwaczeje.
Precyzyjny, ale spłynął po mnie. Teoretycznie zacna powściągliwość ostatecznie działa tu na niekorzyść – brakuje satysfakcjonującego rozwiązania akcji.
Niby wszystko na miejscu – jest dramatycznie, wzruszająco i w ładnych kadrach. Jednak trochę za dużo tu tyleż drobnych, co irytujących błędów i przeoczeń.
W sumie to samo, co wcześniej, tylko bardziej. Tyle że tym razem jest tak bardzo bardziej, że aż najbardziej.
Niby są tu wszystkie składniki klasycznego Disneya – humor, wyborna grafika, świetne piosenki. Tylko jakoś tak się głupio złożyło, że fabuła to totalny szrot.
Doskonały humor sytuacyjny. Łaskawy koń Maximus zapewne wybaczyłby drobne mielizny fabularne, więc i ja wybaczam.
Zgrabnie balansuje na cienkiej granicy między konserwatyzmem i nowoczesnością. Bawiłem się może nie jak prosię, ale jak świnka morska – na pewno.
To chyba problem, jeśli w filmie o takim tytule dobra akcja zaczyna się dopiero, gdy na ekran wkracza Wonder Woman, nie? Dobry Batfleck, STRASZNY Eisenberg.
Dużo krzyków, mało sensu. Zdecydowanie za krótki, więc nie buduje żadnego klimatu. Nawet urok stęchlizny nie pomaga za bardzo.
Proszę czekać…