Proszę, proszę, klasyka gangsterki była filmem interwencyjnym. Porządnym, fakt, ale dziś pamiętanym już tylko dlatego, że stanowił inspirację dla rzesz twórców.
Remake niepodobny do pierwowzoru. Clouzot dozował napięcie, Friedkin od początku stawia na ostrą jazdę. Wolę styl pierwszego, ale i drugi świetnie wie, co robi.
Czołówka noirów to to nie jest, intrygę uszyto zbyt grubymi nićmi. Wiadomo jednak, że chodziło głównie o celebrowanie urody Marilyn. +1 za scenę w dzwonnicy.
Prosta, wzruszająca i zabawna historia, do tego cudowna wręcz dbałość o detale – znów poczułem się jak dziecko. Tyle że japońskie.
Porządny średniak popsuty przez niezbyt imponujące CGI i dość niespodziewany dodatek melodramatu w konwencji pościelowej.
Świetnie wygrywa lęki charakterystyczne dla lat 50., do tego jest stylowy wizualnie. Klasyka sci-fi.
Dwa zaskoczenia: raz, Loach ma poczucie humoru; dwa, jego śmiech potrafi być zaraźliwy. Trochę to zbyt chaotyczne, ale magia Cantony i tak działa.
Scenariusz jest tak dalece bezsensowny, że aż prawie fascynuje. Sposób, w jaki spektakularnie skopano montaż i efekty, również może wzbudzić szczery podziw.
Rejgolas zupełnie odleciał. I wyszło mu to na dobre – używane przez niego symbole po raz pierwszy nie irytują banalnością.
Propaganda? W takie oczywistości się tu nie bawią. Oczywiste są za to dwie rzeczy: film jest fenomenalnie zrobiony, a wszystkie pochwały dla Chastain zasłużone.
Proszę czekać…