Rozkręca się powoli, ale gdy już to czyni – czary, panie, czary. Triumf scenografa i operatora, ale nade wszystko – wielkiej wizji. A, i jeszcze megabudżetu.
Starannie dobrane proporcje pomieszania z poplątaniem, miszmaszu oraz grochu z kapustą dają doskonale zrównoważoną kompozycję.
Styl jest wszystkim, zdrowy rozsądek – niczym. Niestety tym razem stylu starczyło tylko na fragmenty.
Powiedzieć o tym filmie, że jest absurdalny, to nie powiedzieć nic. Wyśmienita stylizacja, niemniej udana parodia.
W końcówce uwidacznia się charakterystyczna dla debiutantów choroba zwana "skłonność do przesady", więc do ideału trochę brakuje. Aktorstwo i zdjęcia – och ach.
Kolejna odsłona cyklu "przez sztukę do lepszego życia"? Dużo więcej. Wyśmienita forma (montaż, lokacje) i prawdziwe emocje – tak na ekranie, jak i na widowni.
Inspiracja Nową Falą, ale brakuje tego mistrzostwa pozornie niechlujnej narracji. Waga tematu i gwiazdorska obsada przyciągają, realizacja niekoniecznie.
Intrygujący – choć mocno zalatujący "Incepcją" – pomysł zrujnowany przez stos absurdów i melodramatyzm najgorszego sortu.
Niemiec cywilizujący Dziki Zachód? Hip-hop w westernie? Broomhilda von Shaft? A to tylko jedna warstwa. You sure as hell gotta love dat nigga!
Zaczyna się jak marna pseudosocjologiczna analiza, ale, jakimś cudem, ewoluuje w monumentalną, większą niż życie walkę między wybitnymi postaciami.
Proszę czekać…