Paul (Marlon Brando) to czterdziestopięcioletni Amerykanin mieszkający w Paryżu, który nie może pogodzić się ze śmiercią żony. Zrozpaczony błąka się po ulicach Paryża. Tak poznaje Jeanne, młodą i zmysłową Francuzkę (debiutująca na ekranie Maria Schneider). W opuszczonym mieszkaniu spędza z nią trzy dni, uprawiając sadomasochistyczny seks, który staje się dla nich przekraczaniem kolejnych barier. Kochankowie nie znają swoich imion, nie składają obietnic, nie zwierzają się z problemów. Dla Jeanne znajomość z Paulem ma niezobowiązujący charakter, jednak on po rozstaniu z Francuzką zaczyna odczuwać tęsknotę. Postanawia zatem odnaleźć dziewczynę... opis dystrybutora
Genialny film Bernardo Bertolucciego. Szkoda tylko, że od "Rzymskiej opowieści" się wypalał. Ale wróćmy do samego filmu – Paul grany przez fenomenalnego Marlona Brando, strasznie zboczony i obrzydliwy człowiek spotyka piękną Jeanne. Sceny rozbierane występują dopiero w połowie filmu, no i nazwano "Ostatnie tango w Paryżu" tak, aby ludziom się wcale nie kojarzyło z seksem. Maria Schneider odegrała moim zdaniem rolę życia. Naprawdę dobra robota!
Hmm… – Szkoda, że taki film jak ten ma tylko pięć głosów i żadnej opinii. Bo jest to naprawdę nie byle jaki film, naprawdę oddziałująca na widza historia i genialna rola Brando. Już pomijam fakt, że film ma dość niską ocenę, ale to raczej wybaczalne bo wielu osobom się nie podoba, nie ze dlatego że jest słaby tylko ze względu na tematykę – bo opis nie przesadza, film jest kontrowersyjny. Jednak ja bym polecił każdemu ten film.
Jak dla mnie ten film może i był kiedyś kontrowersyjny, ba – może i był dobry, ale teraz to już tylko ramota, która ma niewiele do zaproponowania, poza wyśmienitą rolą Brando i bardzo dobrą stroną wizualną. A niektóre kwestie zamiast szokować czy zmuszać do refleksji, wywołują jedynie uśmiech – nierzadko zażenowania.
Prawdą jest, że współczesnego widza trudno jest czymkolwiek zaszokować, a i coraz mniej obrazów budzi kontrowersje… Jednak trzeba wziąć poprawkę, że film powstał prawie 40 lat temu! Zażenowanie? Owszem budzi niejedna scena, nawet obrzydzenie… (np.obcinanie paznokci w określonym celu)… Ale zaraz ramota? To chyba przesada? Jeśli coś jest dobre, wartość tego nie przemija! "Czasy się zmieniają i my się zmieniamy z nimi"…
Cóż, dla mnie to jest ramota i próba szokowania na siłę. Obrzydzenia to u mnie nie wywołało – nie wiem, może to kwestia mojej wrażliwości. Bardzo długo odkładałem obejrzenie tego filmu, a kiedy już to zrobiłem, oglądanie było dla mnie męczarnią… A rzeczone paznokcie były dla mnie durne, tylko i aż.
Ale cóż, Bertolucci do moich ulubionych reżyserów nie należy… obejrzałem "Konformistę" i byłem naprawdę pod wrażeniem tego filmu. Potem obejrzałem "Tango…" i mi ręce opadły. A jak jeszcze potem obejrzałem "Ukryte pragnienia"… bleh.
Ale jedno trzeba reżyserowi przyznać: ma wyczucie, jeśli chodzi o sferę plastyczną.
Pozostałe
On zagrał poniżej talentu, choć przykuwał uwagę; ona podobno do końca nie wiedziała, co ją czeka na planie. Kiedyś film zaciekawiał, dzisiaj chyba już nikogo nie zaszokuje. Toksyczny związek sprowadzony do poziomu łóżka. Fabularnie i w dialogach nudnawy, niestety.