I to jest news! Już nie mogę się doczekać realizacji. Książki i gry były rewelacyjne. Oby film godnie przeniósł świat Metra 2033 ma ekrany.
Ta nowa Godzilla wygląda praktycznie tak samo jak w każdej produkcji o Królu Potworów kręconej w Japonii. Zgadzam się z Quagmire, choć ostatnia amerykańska wersja nie była jakimś genialnym dziełem, to tam gadzina wyglądała jak powinna, a tutaj mamy jakiś no sorry – eksponat, który już dawno powinien stać w muzeum… Ale widać widownia z kraju kwitnącej wiśni lubi taki klasyczny wygląd Godzilli.
Za mało o Polsce… – Sam film skupia się oczywiście na maszynie Turinga. Ale oprócz minimalnych wzmiankach o Polsce nie ma mowy o tym, że Polacy już przed wojną rozszyfrowali pierwsze modele Enigmy (gdyż pierwsze modele wyprodukowano już na początku lat 20. XX wieku) i jako pierwsi zbudowali maszynę zdolną rozszyfrować niemieckie kody, czyli tak zwaną bombę kryptologiczną. I właśnie w oparciu o te urządzenie Turing zbudował swoją wersję. Jedynym problemem dla polskich naukowców był brak funduszy, dlatego oddali już opracowane dane i projekty maszyny swoim angielskim odpowiednikom, którzy mogli liczyć na finansowe wsparcie rządu w tym przedsięwzięciu. Sam Turing jest uznawany za ojca komputerów, ale gdyby nie ziarno jakie zasiał Marian Rejewski z kolegami może złamanie Enigmy trwałoby dłużej jak i sama wojna. Nie zapominajmy o naszych bohaterach.
Co do samego filmu. Jest dobrze skrojony, nie dłuży się, gra aktorska na przyzwoitym poziomie. Nie wiem dlaczego i_darek1x aż tak krytykuje Cumberbatch’a, mi jego aktorstwo nie przeszkadzało aż tak bardzo. Nie oglądałem za wiele filmów odnoszących się do tematyki Enigmy, dlatego może nie mam odpowiedniego porównania. Ale jeśli taki był Turing – zamknięty w sobie, geniusz, jąkała to "Sherlockowi" wyszło.
Czy sam film i aktorzy nominowani do Oscarów mają jakieś szansę wątpię. Ale zobaczymy za jakiś czas.
Dla mnie 7/10.
Rise up… – Z filmem zetknąłem się niedawno z uwagi dołączenia go do pewnej gazety (jakiej i tak pewnie każdy wie, a reklamować też nie będę). Mnie przypadł on bardzo do gustu. Nie jestem warszawiakiem, a tym bardziej osobą która miała jakikolwiek kontakt z wojną i patrzę na to wszystko z dalszej perspektywy. Ale sam fakt, że postarano się aby kroniki powstania odświeżyć, pokolorować, spędzić nad tym wszystkim masę czasu i pokazać ludziom, wzbudza u mnie podziw. Wstawki dialogowe mi absolutnie nie przeszkadzały, często podkreślały to co widać na ekranie, czasem wprowadzały nutkę dowcipu, czasem wzruszały. Kronikarze ujęli na swoich taśmach wszystko co wiąże się z wojną – ból, strach, walkę, przygotowania do kolejnych starć, ale i też zwykłe codzienne życie ludzi, ich radości, przyjaźnie i miłości. Należy też podkreślić piękną oprawę muzyczną. Mogę dodać też, że na ów płycie znajdują się też opisy historyczne, biografie wybranych osób, które pojawiają się w poszczególnych kadrach i też porównanie wyglądu obecnych ulic, z tym co widzieli wówczas walczący. Całość materiałów bardzo dobrze współgra z filmem, a nawet go uzupełnia.
Warszawiacy mają piękny zwyczaj "zatrzymania miasta" o godzinie "W" w każdą rocznicę, bo dla nich Ci ludzie, którzy walczyli te 63 dni są bohaterami. Powstanie jak wiemy nie odniosło sukcesu. Ale bitność i pragnienie wolności jest w Polakach tak zakorzenione, że w czasie wojny nie było mowy o poddaniu się pod butem okupanta. I za to chwała im. Za walkę, odwagę, determinację i właśnie ten bohaterski zryw.
Narkotyczny seans. – Jest masa seriali o tematyce lekarskiej: ER, Chirurdzy, House, czy nasze swojskie Na dobre i na złe, Lekarze. Ale tutaj jest coś innego, choć znanego. Nie da się uciec od skojarzeń z Housem, gdyż obaj bohaterowie są genialnymi lekarzami, ale też wywrotowcami, lekomanami (biorąc pod uwagę, iż na początku XX wieku kokainę brano za lek) i lubują się w prostytutkach.
Sam serial jest dobrze skrojony, postacie są wyraziste i dzięki wielu pobocznym wątkom co rusz coś się dzieje, akcja nie skupia się tylko i wyłącznie na dr Thackery’m. Choć on jest tym, który skupia na sobie najwięcej uwagi. Ciekawie wygląda relacje wielu par w serialu. Lucy – Thackery, Dr Edwards – Cornelia Robertson, czy Siostra Harriet – Tom Cleary. Są tu fascynacja, seks, dowcip, żal, gniew, poświęcenie, zakazany owoc, ale też na przykład współpraca dla chęci zysku.
Akcja dziejąca się w 1900 roku pokazuje, że jest to też okres eksperymentów medycznych, wynalazków, czy udoskonalania samych operacji. Widać, że często życie pacjenta zrzucano na dalszy plan tylko by spróbować czegoś nowego. Ale są to też ciężkie czasy zwłaszcza dla kolorowych, co jest bardzo mocno pokazane w jednym z odcinków, gdzie akcja kręci się wokół nagonki na Murzynów.
Finał jest wręcz ukoronowaniem tej narkotycznej drogi przez 10 odcinków, co pokazuje ostatni kard przed napisami.
Polecam, dla mnie 8 i czekam na drugi sezon.
Holly-łódźko – Po wczorajszej wizycie w kinie, mogę stwierdzić, że film od razu nasunął mi skojarzenia z Pearl Harbor. W obu obrazach na tle wydarzeń historycznych mamy opowieść o miłości. Tam trójkąt dwóch facetów i ona, tutaj dwie dziewczyny i on. Nie chce zdradzać fabuły co się dzieje między całą trójką, ale można się domyślać cóż to takiego. Sam zwiastun kończy się tekstem "Miłość w czasach apokalipsy", więc jak ktoś spodziewał się tu Szeregowca Ryana, czy czegoś podobnego, to może czuć się lekko zawiedziony.
Sam film jednak jest dobrze skrojony, nowoczesny jak na polską kinematografię, świetne efekty specjalne, muzyka (niektórzy narzekają na wykorzystanie współczesnej muzyki elektro-podobnej czy Niemena, według mnie nie psuło to całości), no i zdjęcia, czy scenografia – miodzio. Jedyne co czasem mogło razić to wykorzystanie slow motion, zwłaszcza w osławionym pocałunki w deszczu pocisków…
Realia wojny: zagrożenie, braki amunicji, lęk, masa ciał i rannych na ulicach, pełne szpitale, nienawiść do niemieckiej armii, nadzieja na wyzwolenie przez Rosjan – wszystko jest. I przykuwa to widza, co dało się poczuć na sali kinowej.
Mi film bardzo się spodobał i mogę każdemu go spokojnie polecić. Oczywiście, każdy może będzie miał inne opatrywanie na nowy film Komasy.
Dla mnie 8/10.
Ostatni sezon był bardzo słaby. Może teraz się poprawią.
Średniaczek – Dałem naciągane 6 na zachętę, bo lubię tematykę samurajską. Ale jeśli ktoś bierze się za taką bądź co bądź świętość dla Japończyków, to chyba powinien się bardziej przyłożyć. Mimo, że twórcy się na końcu tłumaczą, że to właśnie dla uczczenia tychże 47 roninów, to: Wszystkiego tu jest za dużo, magia, duchy, wielki stalowy samuraj – od razu nasunęło mi się skojarzenie z Silversamurai z ostatniego Wolverine’a – i jeszcze mnisi wyglądający jak obcy. No kogoś poniosło… Wątek miłosny, taaak… Jeśli miał być to tylko przeszkadza, bo nie ma tutaj żadnej chemii między bohaterami, a tylko rzucają sobie jakieś przelotne spojrzenie i tyle. Bardziej to przypomina friend zone niż miłość. Akcja skacze z wioski do wioski, z doliny w las itd. A nasi dzielni bohaterowie snują się po tym wszystkim niczym kukiełki z podwórkowym teatrzyku. Jedyny dobry akcent całego filmu to Hiroyuki Sanada, którego postać od razu daje się polubić, bije szacunkiem i majestatem samuraja. Nie dziwota, że aktor co rusz wciela się w swoich filmach w taką właśnie postać.
No i jeszcze sprawa Zombi – Ricka Genesta – boya, po kiego wklejać jego facjatę na główny plakat skoro pojawia się na ekranie na kilka sekund? To chyba tylko potwierdza fakt, że film jest tak przeciętny, że aby przyciągnąć publikę do sal kinowych umieszczono właśnie tego celebrytę – bo innego określenia na faceta nie mogę znaleźć – na poster.
Fajny ;) – Świetna zabawa w 100 minut. Wiele postaci wrzuconych w jeden film i jeszcze więcej inspiracji innymi filmami z przeszłości, choć najwięcej do Matriksa. Genialnie pokazuje całą ideę LEGO, sam za dzieciaka byłem ich wielkim fanem i zawsze tylko raz budowałem coś wedle instrukcji, a później hulaj dusza. Fajny smaczek, że niebieski kosmonauta ma uszkodzony hełm, mi też zawsze pękały :-P
Jeśli chodzi o animację wszystko bardzo dobrze się prezentuje, wygląda czasem jak animacja poklatkowa, co jeszcze bardziej pozwala odczuć, że wszystko zbudowane jest z LEGO.
Jeśli chodzi o dubbing Boberek jak zawsze genialny :)
Może być, ale bez rewelacji. – Całość wypada dość blado w porównaniu z "Autami", które były w moim odbiorze bardziej udaną produkcją – lepsze dialogi i sama opowieść. Całość kopiuje znaną wszem i wobec historyjkę – od zera do bohatera – która tutaj trochę nuży. Bohaterowie też tacy nijacy, dialogi też jak na samoloty niskich lotów, choć było parę smaczków dla starszej widowni. Ogólnie przez cały film zaśmiałem się może z dwa razy, nie tego oczekiwałem od kolejnej komedii familijnej. Obejrzałem bez większego zachwytu, oryginalne "Auta" są przygodą do której zawsze chętnie można wrócić, tu raczej niechętnie powrócę…
Proszę czekać…