O procesie produkcji
Z książki na ekran:
nie zapomnimy o operacji Czerwone Skrzydło
Gdy książka „Lone Survivor: The Eyewitness Account of Operation Redwing and the Lost Heroes of SEAL Team 10” autorstwa Marcusa Luttrella oraz Patricka Robinsona pojawiła się w 2007 roku na półkach sklepów, niemalże z miejsca trafiła na szczyt listy bestsellerów New York Timesa. Historia przykuła uwagę reżysera Petera Berga, który otrzymał książkę Luttrella i Robinsona od Sary Aubrey, swojej partnerki z firmy Film 44. Berg kręcił właśnie „Hancocka”, lecz zachęcony rzetelną opinią zaczął czytać w przerwie obiadowej. Wystarczyło kilka minut lektury, by pobiegł do swojej przyczepy, gdzie przeczytał całość od deski do deski i postanowił, że musi nakręcić na jej podstawie film. „Książkę przesłał nam nasz przyjaciel, Barry Spikings, który z kolei otrzymał ją od prawnika Marcusa”, wspomina Aubrey. „Wiedziałam, że to idealny materiał dla Pete'a. Jego największą siłą jako reżysera jest umiejętność przenoszenia widza w ramy ekranowego świata. W książce było wiele szczegółowych opisów działań komandosów oraz kodeksu Navy SEAL. Pete uwielbia zabierać publiczność do pewnego świata i pokazywać im mechanizmy jego działania, a później sprawiać, by widzowie zaangażowali się w niego emocjonalnie. Ta książka opowiada niezwykłą historię braterstwa i ostatecznego poświęcenia, a później, w przypadku Gulaba, dobroci i człowieczeństwa pośrodku brutalnej wojny”.
Amerykański reżyser twierdzi, że od dawna fascynują go powody, dla których wojskowi, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, stawiają się w tak niebezpiecznych sytuacjach. „Gdy po raz pierwszy przeczytałem książkę Marcusa, najbardziej zainteresował mnie dylemat, przed którym zostali postawieni ci ludzie: mieli świadomość, że jeśli wypuszczą tych pasterzy kóz, to najprawdopodobniej sami znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie”. Tragiczna opowieść o czterech komandosach Navy SEALs pozwoliła Bergowi podjąć motywy, które przewijają się we wszystkich jego projektach. „To historia o czymś, co znacznie przewyższa ludzkie ego, co przekracza pojęcie jednostki”, dodaje reżyser. „Chodzi o bycie częścią większej grupy, wzajemną ochronę, miłość w stosunku do swoich braci, wypracowanie w drużynie tak wielkiej siły, jakiej nie byłby w stanie osiągnąć nikt w pojedynkę”. Berg i Aubrey skontaktowali się z Luttrellem, aby przedyskutować projekt adaptacji filmowej. „Cały proces rozpoczął się w momencie, gdy spotkaliśmy się z Marcusem w Austin”, wyjaśnia Aubrey. „Do pokoju wszedł mężczyzna, który górował nad nami fizycznie w każdym możliwym aspekcie i miał w głosie niezwykłą siłę. Od samego początku chciał po prostu oddać cześć mężczyznom, którzy zginęli u jego boku tamtego dnia. Spadła na nas dodatkowa odpowiedzialność, by opowiedzieć tę historię tak, żeby spełnić jego prośbę, ale byliśmy na to gotowi. Wiedzieliśmy też, że on nie pozwoli nam stworzyć bubla”.
Berg i Luttrell dość szybko znaleźli wspólny język. W trakcie jednego ze spotkań reżyser pokazał Marcusowi pierwszą wersję wchodzącego wówczas na ekrany kin „Królestwa”. To wystarczyło, by Luttrell podjął decyzję, że to właśnie Berg powinien przełożyć poruszającą opowieść o jego poległych braciach na ekran kinowy. Byłemu komandosowi spodobało się iście wojskowe podejście Berga do szczegółów oraz jego specyficzny styl filmowy, podkreślił natomiast, że sprzeda prawa do książki tylko wtedy, jeśli Berg obieca, że nie wypaczy pamięci o poświęceniu jego braci. Co więcej, Luttrell zyskał nadzieję, że widzowie na całym świecie zrozumieją dzięki filmowi decyzje, które on i jego koledzy podjęli na tamtej górze. Po zbrataniu się z Bergiem przy niejednym kuflu piwa oraz lekko zawoalowanej groźbie, że jeśli filmowiec schrzani tę historię, będzie musiał stawić czoło ponad tysiącowi wkurzonych komandosów Navy SEAL, Luttrell wyraził zgodę na film. Długie dyskusje pogłębiły ich zażyłość i doprowadziły Berga do rozmów z osobami, zaangażowanymi w operację Czerwone Skrzydło oraz późniejszą wyprawę ratunkową. „Spędziłem mnóstwo czasu z Marcusem, a potem na spotkaniach z tymi wspaniałymi mężczyznami i kobietami”, Berg wspomina starania, aby jego film nie umniejszył znaczeniu prawdziwej historii. „Czuję, że spełniłem swoją powinność i zrobiłem coś, z czego będą dumni”.
„Rozmawiałem z wieloma reżyserami oraz producentami z wielkich wytwórni, ale po spotkaniu z Pete'em miałem pozytywne przeczucie. Podskórnie wiedziałem, że będzie w stanie nakręcić dobry film”, wspomina Luttrell, dodając, że pasja i oddanie Berga zrobiły na nim wielkie wrażenie. „Pete zrobił wszystko, co mógł, by zrozumieć tę historię. Znakomicie odrobił lekcje, spędził kilka lat na rozwijaniu projektu do stanu, z którego był zadowolony. Uwielbiam go za to, że tak świetnie się przygotował. To dla mnie wielki zaszczyt, że mogłem go poznać”. Podczas gdy książka Luttrella relacjonuje wiele różnych wydarzeń, łącznie z zaciągnięciem się żołnierza do wojska w 1999 roku, Berg wiedział, że adaptacja musi być bardziej skondensowana na potrzeby dramaturgii opowieści. Zdecydował się więc rozpocząć film od przylotu Luttrella do Afganistanu. Motywem przewodnim scenariusza stała się natomiast braterska więź między członkami drużyny, a także ich odwaga w obliczu niebezpieczeństwa. Berg wiedział również, że będzie musiał radzić sobie ze znaczącą presją ze strony bliskich poległych komandosów, nie mógł jednak przewidzieć tego, że sam tak bardzo zaangażuje się w tę historię. „Czułem presję ze strony rodzin, środowiska Navy SEALs i samego Marcusa”, wspomina Berg. „On ogłosił w pewnym momencie, że na miesiąc przeprowadza się do mojego domu. Chciał upewnić się, że dobrze rozumiałem to, co wydarzyło się na tamtej górze”.
Berg postanowił, że musi spotkać się z tymi, którzy najbardziej ucierpieli po stracie swych ukochanych. „Rozpocząłem zbieranie informacji od rozmów z rodzinami poległych komandosów Navy SEALs”, mówi Berg. „Pojechałem do Nowego Jorku do Murphych, w Colorado widziałem się z Dietzami, a w Północnej Kalifornii spotkałem się z Axelsonami. Żałoba jest ciągle wyczuwalna, rany nie do końca się zagoiły. Musiałbym wyzbyć się człowieczeństwa, żeby nie czuć odpowiedzialności za uczucia ludzi, którzy podzielili się ze mną tak wielkim smutkiem”. Scenarzysta i reżyser „Ocalonego” przyznaje, że miewał momenty, gdy uświadamiał sobie, że film ten będzie najtrudniejszym w jego dotychczasowej karierze. „Jedną z takich chwil była wizyta w domu Dietzów, gdy pan Dietz zaprowadził mnie do sypialni Danny'ego. To był pokój nastolatka, ale w środku stała szklana gablota, w której wisiał poszatkowany kulami, zakrwawiony mundur Danny'ego, a także jego broń, hełm i buty. Pan Dietz wziął do ręki kartkę papieru i zaczął czytać; to był raport z wojskowej autopsji. Gdy czytał kolejne słowa, na kartkę kapały jego łzy. Po skończeniu położył ją na moim kolanie i powiedział: Taki był mój syn. Prawdziwy twardziel. Masz to dobrze pokazać w filmie”, kontynuuje Berg. „Mimo wszystkich przygotowań i poczucia odpowiedzialności, nie potrafię sobie wyobrazić, jak wiele to znaczy dla tych rodzin, by dziedzictwo ich synów przetrwało w moim filmie. Jestem dumny, że podjąłem się jego realizacji”.
Dzięki swej długiej współpracy z członkami amerykańskich sił zbrojnych, na początku 2010 roku Berg poleciał na Bliski Wschód, do Iraku, by wyruszyć wraz z drużyną Navy SEALs na obszar położony blisko granicy z Syrią. Kolejny miesiąc Berg spędził w małej pustynnej bazie u boku piętnastu żołnierzy, pracując w pocie czoła nad stworzeniem scenariusza. Dostał możliwość zajrzenia do tego świata, towarzysząc komandosom na nocnych patrolach oraz obserwując mechanizmy ich działania. „Wszyscy próbowali mnie wspierać. Poprosili tylko, bym nie zdradzał pewnych ich strategii i taktyk, bo były to tajemnice wojskowe. Tak też uczyniłem”, wspomina Berg, dla którego pobyt z komandosami był wielkim zaszczytem. Dość dodać, że jeszcze bardziej przejął się swoim zadaniem. „Jedną z rzeczy, których nauczyłem się doceniać w przypadku Navy SEALs, jest fakt, że oni nie są jakimiś superludźmi”, wyjaśnia reżyser. „Nie zawsze są także najwięksi, najszybsi czy najsilniejsi. Ich wspólną cechą jest siła charakteru. Wszyscy posiadają niezłomną wolę oraz niezwykłe poczucie honoru i lojalności”. Berg wyraża również szacunek dla pasztuńskich wieśniaków, którzy uratowali Luttrella. „Wszystkie te cechy, o których Marcus opowiadał – dyscyplina, kodeks honorowy, oddanie pewnemu systemowi wiary – Gulab posiadał w nadmiarze”.
Do ekipy dołącza Wahlberg:
Rozpoczęcie castingu
Już na samym początku prac nad „Ocalonym” Berg wspomniał Markowi Wahlbergowi o projekcie, jednakże obaj byli wówczas związani z innymi filmami. Gdy Randall Emmett i George Furla z firmy Emmett/Furla wyrazili zainteresowanie sfinansowaniem projektu, „Ocalony” wskoczył na listy priorytetów obu filmowców. „Gdy rozmawiamy o przeznaczeniu pieniędzy na realizację projektu, musimy wierzyć w historię, która ma zostać opowiedziana”, mówi Emmett. „Zaciekawiło mnie nie tylko męstwo komandosów SEAL, ale także bardzo filmowe właściwości książki Marcusa i Patricka. Przenoszą nas do odległego kraju i służą nam za przewodników. Wiedzieliśmy, że aby oddać tej historii odpowiedni hołd, musimy zatrudnić ludzi, którym będziemy potrafili bezgranicznie zaufać. Pracowaliśmy wcześniej z Markiem nad Władzą oraz Agentami, a Pete ma reputację tytana pracy. Wiedzieliśmy, że to odpowiedni ludzie na odpowiednich miejscach”.
Gdy Berg kończył pisanie scenariusza, który odpowiadał jego założeniom, wysłał go do Wahlberga. Mark podjął decyzję, by nie czytać wcześniej książki Luttrella i podejść do tej historii z innej perspektywy. Wahlberg zakochał się w scenariuszu zarówno jako aktor, jak i producent. „Scenariusz mnie poruszył, a to zawsze dobry wyznacznik. Podobała mi się równowaga między dramatem, akcją, humorem oraz wielkimi emocjami”, opowiada filmowy Luttrell. „W pierwszym akcie poznajemy tych facetów, doświadczamy ich wzajemnego oddania, wiemy, po co robią to, co robią. Gdy rozpoczyna się operacja Czerwone Skrzydło, zabawa zamienia się w poważną akcję”, dodaje aktor, przyznając, że bezinteresowność zarówno komandosów, jak i afgańskich wieśniaków wywołała na nim ogromne wrażenie. „Ta historia jest wyjątkowa właśnie dzięki braterskiej więzi między chłopakami, ale świetnie rysuje także wizerunek współczesnego świata. Heroiczny czyn Gulaba i jego bliskich poruszył mnie tak bardzo, że znalazłem w nim nadzieję na lepszy świat”.
Choć Wahlberg wcielał się już w postaci oparte na historii prawdziwych ludzi, chociażby w „Fighterze” Davida O. Russella oraz „Vince niepokonany” Ericsona Core'a, aktor przyznaje, że ciężko jest mu grać w takich filmach. „Zawsze czuję na sobie wielką presję i odpowiedzialność. Zawsze się upewniam, że swoją rolą sprawiam, że ich rodziny są dumne z tego, kim byli”, mówi Wahlberg, dodając, że możliwość porozmawiania z Luttrellem bardzo mu pomogła w tworzeniu wiarygodnej roli. „Rozmowy z Marcusem o jego więziach z pozostałymi chłopakami były niesamowite, ponieważ zawsze wynikała z nich bezwzględna miłość i uwielbienie”. Aktor dodatkowo przyznaje, że dzięki jakości projektu oraz wspaniałej ekipie i obsadzie uważa „Ocalonego” za jedno ze swoich największych osiągnięć filmowych. „Pracowaliśmy bardzo ciężko, ale jestem z tego filmu bardzo dumny. Pamiętam, że gdy zaczynałem w branży, harowaliśmy godzinami, ale zawsze wiązała się z tym wielka satysfakcja. Na planie Ocalonego czułem się tak każdego pojedynczego dnia”.
Berg dodaje, że aktor próbował pomagać wszystkim członkom ekipy, w ten sposób tworząc na planie atmosferę prawdziwej wspólnoty. „Wchodziliśmy na plan, a tam Mark akurat komuś pomagał nosić sprzęt”. Luttrell przyznaje z kolei, że ciężko mu było przyzwyczaić się do myśli, że ktoś się w niego wciela. „Wahlberg to prawdziwy zawodowiec i świetny aktor, dużo rozmawialiśmy, ale i tak dziwnie było patrzeć na jego starania, by oddać moją osobowość. Choć bałem się o wiele bardziej o resztę chłopaków, bo przecież nie mogli powiedzieć, że coś im się nie podoba”, mówi Luttrell. „Ben, Taylor i Emile czuli na sobie większą presję niż Mark. Musieli być doskonali w każdej scenie, bo od tej chwili za każdym razem, gdy usłyszymy imię Matta Axelsona, pomyślimy o Benie Fosterze. Podobnie będzie z Emilem Hirschem grającym Danny'ego Dietza oraz Taylorem Kitschem wcielającym się w Mike'a Murphy'ego”.
Zbieranie filmowej ekipy braci:
Wybór aktorów do ról członków 10. Zespołu Navy SEALs
Podobnie jak w przypadku Wahlberga, Berg już kilka lat przed rozpoczęciem zdjęć rozmawiał o „Ocalonym” z Taylorem Kitschem, Emilem Hirschem oraz Benem Fosterem. Każdy z nich zadeklarował się, że chce zagrać w filmie, kiedy wreszcie dojdzie on do skutku. „Przez ponad trzy lata zachwycał się tą historią i książką”, informuje Kitsch, który pracował z Bergiem przy licznych projektach filmowych i telewizyjnych. „Zabrałem się więc za książkę i po kilkunastu stronach powiedziałem sobie w duchu, że to życiowa rola. Zadzwoniłem do Pete'a i powiedziałem mu, że będę gotów, gdy będzie mnie potrzebował”. Porucznik Murphy (alias „Murph”) był naziemnym dowódcą operacji Czerwone Skrzydło, który ściągnął na siebie ogień wroga, aby uratować swych podwładnych. Tak jak pozostali aktorzy, Kitsch czuł na sobie wielką odpowiedzialność za oddanie Murphy'emu i jego poległym kolegom hołdu. „To piękna historia, którą trzeba dobrze opowiedzieć, ażeby uświadomić widzom, dlaczego oni zrobili to, co zrobili”, mówi Kitsch. „Czyny Murpha mówią same za siebie. Był typem lidera, który kochał swoich ludzi. Możliwość zagrania go była dla mnie czymś wyjątkowym”.
Berg opowiedział Hirschowi historię Danny'ego Dietza na jednej z kalifornijskich siłowni. Zaciekawiony aktor na własną rękę zbierać dodatkowe informacje. Kilka lat później Berg zadzwonił do niego z propozycją roli, jednakże po spotkaniu na żywo Hirsch wyczuł, że musi mocniej powalczyć o ten projekt. „Bardzo chciałem zagrać w tym filmie. Danny budził we mnie podziw i szacunek – oddał za swoich braci, rodzinę i kraj dosłownie wszystko”, mówi Hirsch, który zaczął trenować, aby pokazać Bergowi, że to właśnie on powinien zagrać filmowego Dietza. „Minęło kilka miesięcy, zrezygnowałem z innych projektów, ale ciągle nie wiedziałem, czy dostałem tę rolę. Byłem gotowy na wszystko. Ćwiczyłem przez sześć dni w tygodniu, po cztery do pięciu godzin każdego dnia”. Choć Hirsch wcielał się wcześniej w postaci oparte na historii prawdziwych osób, szansa na złożenie hołdu poległym żołnierzom Navy SEALs była czymś zupełnie wyjątkowym. „Wiem, jak ważny jest ten film dla ich rodzin”, wyznaje aktor. „Nigdy wcześniej nie czułem takiej odpowiedzialności za swoją rolę. To niby tylko film, ale także pomnik dla tych facetów. Wiedzieliśmy, że musimy dobrze opowiedzieć tę historię i oddać im należny szacunek”.
Foster, który grywał zarówno w filmach niezależnych, jak i ogromnych produkcjach, od razu zareagował na entuzjastyczne słowa opowiadającego o projekcie Berga. „To trudna opowieść o bardzo odważnych ludziach. To dla mnie prawdziwy przywilej, że mogłem uczestniczyć w realizacji tego filmu. Takie projekty pojawiają się niezwykle rzadko. Ci mężczyźni poświęcili swe życie w służbie dla kraju”. Podobnie jak koledzy z obsady, Foster spotkał się z rodziną i przyjaciółmi granego przez siebie bohatera, ażeby lepiej poznać jego osobowość. „Słuchanie opowieści Axelsonów o swoim synu było czymś niesamowitym”, kontynuuje aktor. „Byli otwarci i szczodrzy w stosunku do mnie. Uwielbiają rozmawiać o swoim dziecku, bo są z niego dumni i niezmiernie go kochają. Nie możemy go wskrzesić ale każdego dnia możemy próbować oddawać należny mu szacunek”. Podobnie jak Wahlberg, Foster zdawał sobie sprawę, że musi jak najlepiej pokazać postać człowieka, a nie wdawać się w aktorskie popisy. „Każdy z nich ma inną osobowość, ale wszyscy posiadają podobny kręgosłup moralny”, opowiada Foster. „W naszym filmie oddajemy szacunek właśnie tej moralności, bezinteresowności oraz wierze, że wszystko jest możliwe”.
Eric Bana, który zadebiutował w amerykańskim kinie w niesamowitym „Helikopterze w ogniu” Ridleya Scotta, zdecydował się zagrać postać komandora porucznika Kristensena zaraz po przeczytaniu scenariusza. Aktor przyleciał z Australii pod koniec okresu zdjęciowego i szybko dał się wciągnąć w panującą na planie atmosferę. „Ta opowieść jest wyjątkowa z dwóch względów – samej opowiadanej historii oraz osoby reżysera”, mówi Bana. „Wiedziałem, że Peter mocno zaangażuje się w ten film i że będzie doskonale wiedział, jak ukazać na ekranie komandosów Navy SEALs. Chciałem być częścią tej opowieści. Najlepszym możliwym hołdem dla tych facetów jest zrobienie filmu, który przetrwa próbę czasu”. Im więcej Bana dowiadywał się o życiu Kristensena, tym bardziej pragnął zagrać go na ekranie. „W pewnym sensie staje się dla publiczności stałym elementem tej historii. Przenosimy się do centrum dowodzenia i obserwujemy z jego perspektywy rozwój misji, a później kolejne etapy jej niepowodzenia. Z perspektywy aktorskiej to fascynujący bohater, ponieważ posiada tyle samo informacji, co widzowie”.
Działać jako drużyna:
Trening oraz działania bojowe
W celu uzyskania jak najlepszych występów aktorskich, producenci zatrudnili zespół doradców złożony z czynnych oraz byłych komandosów Navy SEALs. „Słowo „intensywnie” było najczęściej pojawiającym się na planie – określało reżim treningowy, któremu zostali poddani aktorzy. Składał się on nie tylko z ćwiczeń fizycznych, ale także szkolenia w używaniu broni, nawiązywaniu łączności oraz uczeniu się założeń taktycznych jednostki. Luttrell po raz kolejny okazał się najbardziej pomocny dla obsady. „Dostarczył nam wszystkich detali oraz konkretów na temat tamtego wydarzenia”, zachwala byłego komandosa Berg. „Sam zresztą fakt, iż był z nami na planie, sprawiał, że ekipa zyskała dodatkowej motywacji. Ludzie traktowali ten film bardzo poważnie, wszyscy czuli, że Marcus pokazał im, co to znaczy ciężka praca, mocny charakter i walka do samego końca”. Luttrell twierdzi, że skrócony trening jednostki SEAL wydatnie pomógł aktorom. „Wrzuciliśmy ich do ringu, mocno pobiliśmy, a oni wyszli z niego jako drużyna”, opowiada były komandos. Wahlberg dodaje, że nigdy wcześniej nie trenował tak mocno do roli. „Grałem w wielu filmach związanych z wojskiem, ale tym razem było zupełnie inaczej”, wyznaje aktor. „Odpowiadający za nasze szkolenie komandosi upewnili się, że będziemy wiarygodnie prezentować się na ekranie. Nikomu nie odpuszczali, po zakończeniu treningu czuliśmy się tak, jakbyśmy już nakręcili część filmu. Wtedy dopiero się zaczęło”.
Kitsch zaczął trening od intensywnych ćwiczeń z ważącą prawie dwadzieścia kilogramów kamizelką kuloodporną, w której biegał na długie dystanse. „Wydawało mi się, że byłem w niezłej formie”, śmieje się aktor, „ale po rozpoczęciu treningu zmieniłem zdanie”. Aktor docenił możliwość doświadczenia Navy SEALs w akcji. „Nigdy nie odpuszczają w walce, dają z siebie wszystko”, kontynuuje Kitsch. „Murph reprezentuje właśnie taką postawę. Ćwicząc z ludźmi, którzy znali go osobiście, nauczyłem się o nim wielu rzeczy. Okazało się, że nasze charaktery były dość podobne”. Trening fizyczny miał zapewnić, że aktorzy będą wyglądali wiarygodnie w rolach komandosów SEAL, stawiano ich również w sytuacjach symulujących ogień ze strony wroga, dzięki czemu wypracowali pewien automatyzm i mogli skupić się na innych aspektach grania swoich postaci. „Strzelaliśmy prawdziwymi nabojami, uczyliśmy się taktyki drużynowej itd.”, podejmuje wątek Foster. „Na początku nie miałem pojęcia, jak się nazywają te wszystkie bronie, lecz pod koniec potrafiłem na ślepo wymieniać magazynki i angażować się skutecznie w wymianę ognia”, dodaje Foster, mówiąc, że trening, który przeszli, nie zamienia w elitarnego wojownika. „Chodzi o nauczenie się walki do samego końca. Wszyscy mówią ci przez cały czas, że nie dasz rady, a cały trick polega na tym, by się nie poddawać. Udaje się to nielicznym, którzy mają w sobie to coś, co pozwala przetrwać najbrutalniejsze chwile i ciągle wierzyć, że wszystko jest możliwe”.
Hirsch potwierdza słowa kolegów, dodając, że choć ten trening był najcięższym wyzwaniem fizycznym w jego życiu, kandydaci na prawdziwych Navy SEALs przechodzą o wiele trudniejsze próby. „Ćwiczyliśmy głównie z karabinami M4”, mówi aktor. „Nauczyliśmy się z nich strzelać na poligonie SWAT, również trafiać w ruchu do ruchomych celów. Harowaliśmy w pocie czoła, często znajdywaliśmy się dosłownie na kolanach. W takiej sytuacji szybko uczysz się ufać swoim kolegom-aktorom”, dodaje Hirsch. „Nawet jeśli byśmy trenowali siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, nie przeszlibyśmy tego, z czym muszą zmierzyć się kandydaci na SEALs. Choć i tak komandosi na planie zrobili wszystko, byśmy wyszli poza własne ograniczenia”. Aktorzy nie tylko musieli poruszać się tak, jak prawdziwi SEALs, ale także wyglądać jak oni. Wyzwanie, które postawiono przed departamentem kostiumowym pod wodzą Amy Stofsky, polegało na upewnieniu się, że poszczególne mundury pasują idealnie do tych używanych w 2005 roku. To, co żołnierze wówczas nosili, wyszło już z wojskowego użytku, co oznaczało wykonanie wszystkiego od zera. Berg, który jest prawdziwym perfekcjonistą, pracował wspólnie z ekipą Stofsky oraz Luttrellem, nie tylko nad mundurami, ale i nad wiernym oddaniem ran, jakie ponieśli polegli żołnierze. Reżyser zdobył w tym celu raporty z wojskowej autopsji. Wraz z odpowiadającymi za charakteryzację Gregorym Nicotero oraz Howardem Bergerem, amerykański reżyser postawił na jak największy ekranowy realizm, aby widzowie poczuli na własnej skórze poświęcenie komandosów Navy SEALs.
Zdjęcia w Nowym Meksyku:
Scenografia oraz lokacje
Berg ani przez chwilę nie zapomniał o ciążącym na nim brzemieniu odpowiedzialności za odpowiednie przedstawienie na ekranie historii Luttrella i jego braci, upewnił się także, że wszyscy na planie czuli podobnie. Amerykański reżyser zebrał utalentowaną ekipę profesjonalistów, na czele której stanęli autor zdjęć Tobias Schliessler, scenograf Tom Duffield, kostiumografka Amy Stofsky oraz montażysta Colby Parker Jr. To właśnie oni mieli pomóc Bergowi wiernie odtworzyć historię 10. Zespołu Navy SEALs. Producentowi Emmettowi bardzo zaimponował poziom szczegółowości uzyskany przez ekipę: „Na każdym kroku czułem się tak, jakbym został nagle przeniesiony do odległego kraju. Chylę czoło wszystkim, którym udało się osiągnąć taki efekt. Każdy departament stanął na wysokości zadania. Mam nadzieję, że ich praca na planie Ocalonego zostanie uznana za hołd złożony rodzinom tych odważnych mężczyzn”.
Góry Sangre de Cristo
Po latach przygotowań oraz miesiącach treningów, w październiku 2012 roku zdjęcia rozpoczęto w górach Sangre de Cristo położonych w parku narodowym w Santa Fe w Nowym Meksyku. „Film został nakręcony w większości w prawdziwych lokacjach”, wyjaśnia Duffield. Ekipa spędziła osiem dni na wysokości nawet 3.500 metrów, temperatury sięgały zera. Ażeby jak najlepiej odzwierciedlić położony afgański region Hindukusz, ekipa kręciła w 10 różnych lokacjach w parku narodowym. Do niektórych dojeżdżano za pomocą wyciągu krzesełkowego, inne były maksymalnie ciche, poza wiatrem przedostającym się niespiesznie pomiędzy sosnami i osikami czy łopotaniem skrzydeł jakiegoś ptaka. Często pojawiały się problemy z łącznością między asystentem reżysera na dole klifu a aktorami grającymi na jego czubku. Kręcenie na terenie, który był zbyt skalisty dla konwencjonalnego sprzętu filmowego, takiego jak krany czy wózki, oznaczało, że autor zdjęć Tobias Schliessler oraz jego operatorzy musieli mocno się napocić, by osiągnąć pożądane efekty. Nie trzeba chyba dodawać, że i aktorzy, i ekipa stawali przed wieloma podobnymi wyzwaniami, lecz ze względu na charakter projektu, nikt nie narzekał. „Zdarzały się chwile, że chciałem się poddać”, wyznaje Wahlberg. „Ale przypominałem sobie to, co przeszli Marcus, Axe, Murph i Dietz, wszyscy na pokładzie tego helikoptera i wszyscy, którzy wykonywali podobne misje przed i po nich”.
Plany zdjęciowe wiosek w Chilili
Następnie ekipa przeniosła się na mniej zdradziecki teren Chilili w Nowym Meksyku, kilkadziesiąt kilometrów na południowy wschód od Albuquerque. Na zalesionym obszarze nakręcono fragmenty scen walk. Wydział scenograficzny zbudował kryjówkę Shaha, a także pasztuńską wioskę, w której Gulab ukrywał Luttrella. Pasztunowie, największa grupa etniczna żyjąca na terenie Afganistanu, organizują się w plemiona i porozumiewają się w języku paszto oraz dari. Wielu przeniosło się do Pakistanu po walkach na swej ziemi ojczystej. Inne etniczne grupy mieszkające na terenie Afganistanu, przeważnie sprzeciwiające się Talibom, to Tadżycy, Hazarowie, Uzbekowie oraz Nuristańczycy. Trzymając się założenia jak największego realizmu, na plan zaproszono braci Muhammada Nawroz Rahimi oraz Nawaza Rahimi, którzy zostali doradcami departamentów castingu oraz kostiumowego. Wybierali statystów mających zagrać zarówno mieszkańców pasztuńskiej wioski, jak i talibańskich bojowników, pomagali twórcom zrozumieć język, zwyczaje oraz techniki walki funkcjonujące w swoim kraju. Ich ojciec, Zarin Mohammad Rahimi, jest uchodźcą, który przyjechał z rodziną do Ameryki, aby uciec przed terrorem. Pomagał synom w doradzaniu filmowcom i zagrał rolę najstarszego pasterza kóz w kluczowej scenie filmu. „W Afganistanie żyje tak wiele plemion, że musieliśmy naprawdę przyłożyć się do zbierania informacji”, dodaje kostiumografka Stofsky. „Bez naszych doradców nigdy by nam się to nie udało”.
Baza sił powietrznych Kirtland w Albuquerque oraz sceny kręcone w studiu
Czwórkę bohaterów „Ocalonego” spotykamy na początku w bazie, mieszkających wraz z innymi członkami Navy SEALs w specjalnych barakach. W przeciwieństwie do szeregowców, którzy spali w namiotach na lotnisku Bagram, komandosi stacjonowali w specjalnych budynkach z dykty, w których mieli pomieszczenia sypialne, siłownię, pokój z telewizorem oraz centrum dowodzenia. Właśnie tam zapoznawali się ze swoimi misjami, przygotowywali sprzęt i spędzali czas wolny, oczekując na zielone światło do rozpoczęcia danego zadania. Plan zdjęciowy został zbudowany na terenie bazy sił powietrznych Kirtland w Albuquerque. Pustynne krajobrazy, pasy startowe oraz przestrzeń dla helikoptera oraz innych wojskowych środków transportu sprawiła, że film zyskał dodatkowego autentyzmu. Na potrzeby kręcenia w funkcjonującej bazie wojskowej ekipa musiała zdobyć odpowiednie pozwolenia różnych agencji rządowych oraz amerykańskich sił zbrojnych. Zdarzało się tak, że w niektórych dniach na planie znajdowało się więcej przedstawicieli personelu wojskowego niż aktorów oraz członków ekipy. Jako że głównymi bohaterami „Ocalonego” są komandosi Navy SEALs, marynarka wojenna dostarczyła najwięcej potrzebnego sprzętu, w tym dwa helikoptery HH60G Pave Hawk. Ekipa dostała dodatkowo od Armii dwa helikoptery MH-47 Chinook oraz dwa AH-64 Apache, które przyleciały z Fort Hood w stanie Teksas. Piechota morska zapewniła na potrzeby produkcji pojazdy oraz udział 30 żołnierzy z rezerwy, którzy pojawiają się w scenach na lotnisku Bagram nakręconych w bazie Kirtland.
Po dwóch tygodniach spędzonych w Chilili oraz pięciu dniach na terenie bazy Kirtland ekipa przeniosła się do studia I-25 w Albuquerque, aby nakręcić pozostałe sceny osadzone w różnych wnętrzach oraz kilka z udziałem technologii blue screen. „Każdego dnia wyczekiwałem możliwości powrotu z tych wzgórz i rozpoczęcia pracy w studiu – nawet jeśli tempo pracy mocno wówczas zwolniło”, wyznaje Mark Wahlberg. Departament scenograficzny zbudował w studiu dom Gulaba oraz wnętrza budynku Navy SEALs w Camp Ouellette, w tym pokój z telewizorem oraz centrum dowodzenia. Blue screen wykorzystano na potrzeby kilku scen ze spadającym w trakcie akcji ratunkowej śmigłowcem MH-47 Chinook. Gdy po 40 dniach kręcenia, w listopadzie 2012 w Albuquerque oficjalnie zakończono zdjęcia, wśród członków obsady i ekipy zapanowała słodko-gorzka atmosfera rozstania. Mimo trudnych warunków opowiadana historia miała wielki wpływ na wszystkich zaangażowanych w kreację „Ocalonego”. Dla Luttrella był to również ostatni dzień na planie. „Marcus stał obok mnie”, wspomina Wahlberg. „Popatrzyłem na niego, a on powiedział: Tak to mniej więcej wyglądało. Poczułem ucisk w żołądku na myśl o tym, jak się musiał czuć, uczestnicząc w produkcji filmu, który odzwierciedlał dawną traumę”.